sobota, 5 grudnia 2015

"Marsjanin"- Andy Weir

Witam!
Tak, wiem, że miałam dziś dodać ulubieńców listopada, ale po prostu nie dam rady ich napisać. W listopadzie nic za bardzo mnie nie zachwyciło, a nie chcę tworzyć na siłę.
Dlatego dziś mam dla was recenzję "Marsjanina", który ostatnio został nawet zekranizowany.
Miłego czytania!
_____________________________________




Myślę, że sama nie zainteresowałabym się tą powieścią, ponieważ po przeczytaniu opisu stwierdziłam, że nie jest to tematyka, która mnie w książkach "kręci". Piotrek (zapraszam na jego kanał) napisał do mnie na facebooku bardzo rozemocjonowany (stwierdzam to po caps locku i wielu wykrzyknikach), że dostał na urodziny świetną powieść, przeczytał ją w jeden dzień i że muszę ją zrecenzować. Zgodziłam się, mimo tego, że nie jestem jakąś wielką fanką sci-fi. I tak oto złapałam w swoje lepkie łapki kolejną książkę, którą oczywiście był "Marsjanin".
Czytając kilka pierwszych stron nie mogłam zrozumieć fascynacji Piotrka. Historia sama w sobie była ciekawa- człowiek został zupełnie sam na Marsie, z ograniczonymi racjami żywnościowymi i zasobami wody. Ale od samego początku autor zrzuca na czytelnika tonę obliczeń, które często tylko przeglądałam, ponieważ i tak nic bym z nich nie zrozumiała. To bardzo przytłaczające- same wydarzenia zakrywają działania matematyczne. Przez te pierwsze strony bardzo się do "Marsjanina" zniechęciłam, ale przyjaciel zapewnił mnie, że w późniejszych rozdziałach akcja się rozkręci. Cóż innego mogłam zrobić? Uwierzyłam mu na słowo. I przyznam, że się opłacało.
Bardzo przywiązałam się do Marka, głównego bohatera powieści. Ponieważ nagrywa on sprawozdania do dziennika zwraca się do czytelnika jakby z nim rozmawiał. Momentami źle czułam się z tym, że nie wiem, jak mu pomóc, a dopiero chwilę potem uświadamiałam sobie, że po sam czubek głowy zatopiłam się w książkowej rzeczywistości.
Ogromnym atutem powieści, jak i samego Marka jest jego doskonałe poczucie humoru. Często uśmiechałam się sama do siebie czytając jego wypowiedzi. Tak naprawdę jest to bardzo absurdalne- człowiek utknął zupełnie sam na ogromnej planecie, powinien pogrążyć się w rozpaczy, a mimo to ma siłę na żarty. Jakby nigdy nic słucha disco i ogląda seriale. Wspaniałe jest to, że się nie poddał. Cały czas nosił w sobie nadzieję, że NASA zorientuje się, że jednak żyje, ale nie siedzi bezczynnie i nie czeka. Działa. To właśnie jest wspaniale ukazane w powieści- ogromna wola walki.
Przez cały czas niepokoiłam się, że za chwile pojawią się kosmici, zrobią z Marka króla, czy coś. Oczywiście nie dlatego, ze boję się istot z Marsa, ale dlatego, że to by było zbyt oklepane. Bardzo się zdziwiłam po skończeniu. Żadnych nadnaturalnych stworzeń nie było, a książka wywołała we mnie tyle przeróżnych emocji.
Na pewno nie jest to typowa powieść science-fiction. Nie ma zaciętej wojny, rozlewu krwi i nadnaturalnych stworzeń- mimo tego są przeżycia, akcja, wzruszenia i radość. Każdemu, kto lubi czasem pośmiać się przy czytaniu polecam "Marsjanina".


Mam nadzieję, że dotarł*ś do końca i zostawisz po sobie komentarz. Zapraszam także na moje profile na mediach społecznościowych! (ask.fm, facebook, strona bloga na fb, instagram)
Do następnego tygodnia!


Piosenka na dziś-> https://www.youtube.com/watch?v=TJAfLE39ZZ8
Cytat dnia: ,,Chodzi jak kaczka,kwacze jak kaczka,pływa jak kaczka,więc to pewnie kaczka'' -J.Flanagan, "Zwiadowcy"

niedziela, 29 listopada 2015

RECENZJA SPECJALNA! "Kosogłos cz. 2" ♥

Witam! ♥
Dzisiaj tak jak obiecałam zamieszczam na blogu recenzję filmu "Kosogłos cz.2".
Od razu ostrzegam, że jest dosyć długa, więc zrób sobie herbatkę, usiądź w fotelu z ciepłym kocykiem i od razu będzie Ci się lepiej czytało :)
Już niedługo będziecie mogli mnie łatwiej obserwować, ponieważ mój nadworny grafik wstawi specjalny przycisk zezwalający na łatwe śledzenie moich wpisów.
Zostaw pod tym postem komentarz, są dla mnie ogromną motywacją!
Zapraszam i życzę miłego czytania :)


Zazwyczaj zaczynam recenzję ekranizacji od czegoś typu "O mój Boże, to było genialne" czy "Zakochałam się w tej adaptacji!", ale nie tym razem. Nie chodzi o to, że mi się nie podobało, wręcz przeciwnie, był to jeden z lepszych filmów, ale nie czuję takich emocji, jakie czułam zawsze. Po wyjściu z sali uderzyła mnie o środka ogromna pustka i niemoc. Myślę, że to dlatego, że poprzednie części kończyły się zazwyczaj na koniec takim wielkim BUM!, a już szczególnie pierwsza część Kosogłosa. Tym razem zakończyło się spokojnym epilogiem, który tak jakby uspokoił wszystkie kotłujące się we mnie uczucia wywołane przez kluczową akcję filmu. I oczywiście tak jak każdy trybut odczuwam pewnego rodzaju smutek, bo to już koniec. Nie będzie niecierpliwego czekania, odliczania dni, zachwycania się kreacjami aktorów na premierach. Co oczywiście nie znaczy, że fandom przestaje funkcjonować, w żadnym wypadku. Niestety, niektórzy właśnie tak to odbierają.
Doskonale wiedziałam, kto umrze, bo czytałam książkę. Spodziewałam się większości sytuacji, chociaż nie wszystkich, bo niektóre zostały pozmieniane. Mimo to trzęsłam się w fotelu i ze stresu miętoliłam bluzkę. Czytałam spojlery z filmu od razu po premierze (nigdy mnie nie zrozumiecie) i spodziewałam się zawału podczas sceny ze zmiechami, więc gdy szli w takiej ciszy przez kanały zawzięcie patrzyłam się na wyjście ewakuacyjne, żeby nie widzieć tych okropnych potworów. Jednak w Heliosie dźwięk jest puszczany tak straszliwie głośno, że żołądek podskoczył mi do gardła, gdy rozległ się ryk tych okropnych stworzeń. W tym momencie łzy zaczynały napływać mi do oczu bo wiedziałam, że zbliża się marny koniec mojego ulubionego bohatera. Wpadłam ostatnio w internecie na takie porównanie, że pierwsze jak i ostatnie słowo Finnicka w ekranizacji Igrzysk to "Katniss!". Serce mi się krajało jak zmiechy go pożerały i chwytał mnie ogromny żal za każdym razem, gdy na ulicach Kapitolu wyświetlali jego twarz jako wizerunek zaginionego.
Każda śmierć w tej adaptacji była wstrząsająca, na każdej ogromnie się wzruszałam. Ale też momentami śmiałam się w duchu, np. gdy siostry Leeg strzelały z budynku do Strażników Pokoju, a cały Kapitol był święcie przekonany, że wygrali wojnę i Kosogłos wraz ze swoim oddziałem nie żyje. I ten uśmiech Finnicka, gdy oglądał obwieszczenie swojej własnej śmierci na ekranie... Dobra, nie będę już o nim mówić, bo się rozpłaczę.
Bardzo poruszająca, choć krótka scena z dziewczynką w żółtym płaszczu. Serce mi się krajało, gdy krzyczała do nieżywej mamy. Scena śmierci Prim była taka jakby... Mniej zaakcentowana niż w książce. No i jeden z najlepszych momentów, czyli wyczekiwany przez wszystkich pocałunek Haymitcha i Effie ♥ Są moim ulubionym parringiem z Igrzysk, chociaż Collins ich nie połączyła.
Trochę nie podobał mi się epilog, bo.. No nie umiem się wysłowić, po prostu do mnie nie przemówił.
Fajnie, że nie zapomnieli o Enobarii jako o zwyciężczyni, wyglądała na koniec olśniewająco.
I na zakończenie tej części recenzji- nieziemsko zrobiona Tigris! Byłam pod ogromnym wrażeniem, charakteryzatorzy naprawdę oddali na ekranie to, co było w książce.


Jeżeli chodzi o aktorów, to oczywiście Jennifer Lawrence jak zawsze była fenomenalna. Czasem zastanawiam się, jakim cudem udało jej się tak świetnie oddać charakter kapryśnej i często opryskliwej Katniss, kiedy aktorka na co dzień uwielbia żartować i przynajmniej wydaje się bardzo miła. Naprawdę podziwiam ją za tę rolę, ale też z drugiej strony trochę współczuję, ponieważ już nigdy nie odpędzi się od bycia Kotną. W jakim filmie by nie zagrała, trybuci zawsze będą widzieć w niej symbol rebelii.
Josh Hutcherson trochę mnie śmieszył, bo wyglądał tak samo ciotowato jak w pierwszej części trylogii, ale nie mam zastrzeżeń do jego gry aktorskiej.
Ciężko mi jest się wypowiadać na temat Liama jako Gale'a, ponieważ... był nijaki. Ale sama jego postać jest dla mnie nijaka, więc nie mam mu tego za złe. 
Willow Shields nie miała w tej części za bardzo pola do popisu, tak naprawdę pokazała się na dłużej tylko w scenie, gdy rozmawia z Peetą.
Elizabet i Woody jako Effie i Haymitch... Wielbię ich, nie wybrażam sobie nikogo innego na tym miejscu, dali z siebie wszystko, jak zwykle.
Donald Sutherland jako Snow według mnie nie do przebicia. Z pozoru może się wydawać takim starym dziadkiem, który rozdaje dzieciom lizaki, ale tak naprawdę jest seryjnym mordercą. Idealny.
Julianne Moore... Cieszę się, że w końcu pokazali Coin od tej złej strony, bo w pierwszej części zrobili z niej taką opiekuńczą ciocię.
Mój kochany Sam Claflin jako Finnick oczywiście idealny, nie mam zastrzeżeń, chociaż było go w tej części bardzo mało.
Nie mogę się wypowiedzieć na temat każdego aktorka z osobna, ale według mnie nie było nikogo, kto by się nie przyłożył do swojej roli.


Uhu, troszkę mi się ta recenzja wydłużyła, mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Zachęcam do pisania komentarzy i życzę miłego tygodnia!
Paaa! ♥






Cytat dnia: "Ladies and gentelmans, welcome to the 76th Hunger Games."
Piosenka na dziś: https://www.youtube.com/watch?v=D9Mv6gXqADM

sobota, 14 listopada 2015

"Przebudzona o świcie"- C.C Hunter

Witam :)
Listopad pędzi jak szalony! Za mną konkurs z angielskiego, niedługo z białoruskiego, a już w grudniu egzamin z fortepianu. Trzymajcie kciuki, żebym się ze wszystkim wyrobiła, wsparcie na pewno mi się przyda.
Przypominam o konkursie, który planuję na 30 obserwatorów. Brakuję jeszcze kilku, dokładnie siedmiu. Wierzę w Was! ♥
A teraz zapraszam do przeczytania recenzji świetnej powieści, drugiej części serii "Wodospady cienia", jaką jest "Przebudzona o świcie".
Miłego czytania!

Podstawowe informacje!
Oryginalny tytuł: "Awake at Down"
Autor: C.C Hunter
Liczba stron: 384
Wydawnictwo: Feeria

Co mówi opis?
Kylie Galen przebywa w Wodospadach Cienia już od jakiegoś czasu. Choć wśród tych wszystkich niezwykłych istot jej życie już nigdy nie będzie takie samo, czuje, że jej miejsce jest właśnie tutaj. Wciąż jednak nie ma pojęcia, kim jest naprawdę. Desperacko pragnie ustalić swoją tożsamość i zrozumieć, dlaczego nawiedzają ją duchy.
Jeden z nich twierdzi, że ktoś bliski Kylie umrze przed końcem lata. Nie wiadomo, kto to będzie ani jak go uratować.
Kylie dręczą też problemy sercowe. Nie potrafi zdecydować, czy zostać z wilkołakiem Lucasem, związek z którym nie należy do usłanych różami, czy być z półelfem Derekiem, który zaczyna coraz bardziej na nią naciskać. Dziewczyna wie, że musi dokonać wyboru…
Romanse jednak muszą zejść na dalszy plan, gdy ciemna strona świata istot paranormalnych zaczyna zagrażać wszystkiemu, co jest dla Kylie drogie.


Co mówię ja?
Nie wiem, co takiego jest w tej serii, ale po prostu nie mogę się od niej oderwać. Słyszałam wiele niekorzystnych opinii na temat "Urodzonej o północy", a mimo to skradła moje serce. Tak samo było z "Przebudzoną o świcie".
Bardzo podoba mi się to, że w akcji nie ma zastojów. Wydarzenia nie pędzą jak oszalałe, ale też nie ma momentu, w którym nic się nie dzieje. Wszystko jest dokładnie wywarzone, nie ma wątku który przeważa i tego, który jest odkładany na bok. Nic nie idzie w zapomnienie, a jeżeli już, to tylko na chwilę i po to, żeby za chwilę dać o sobie znać.
Podoba mi się to, że bohaterowie zachowują się jak ludzie (chociaż do końca nimi nie są, ale to szczegół). Chodzi mi o to, że nie ma podziału na tych idealnych, bez wad i tych, którzy mają tylko złe strony. Oczywiście, wyraźnie możemy stwierdzić, kto jest czarnym charakterem, a kto nie, ale ci pozytywni bohaterowie też popełniają błędy. Są po prostu ludzcy. Mają ludzkie myśli, ludzkie zachowania i postępowanie. Często w książkach autorzy o tym zapominają. Chociażby taki zwykły wątek mycia się, czy załatwiania potrzeb fizjologicznych- często w tych kwestiach bohaterowie są wykreowani na roboty, które tego nie potrzebują. W tej powieści tak nie było.
Dobrze wykreowany wątek miłosny. Od początku jestem za związkiem Lucasa i Kylie, więc podobają mi się te zawirowania w relacjach dziewczyny z Derekiem, hehe. Fajne jest to, że chociaż elf był w pierwszej części ukazany jako taki prawie ideał w drugiej widać jego ciemniejszą stronę. To mi się podoba u C.C Hunter- żadna postać nie jest doskonała.
Przyjaźń Delli, Mirandy i Kylie jest niezwykła, chociaż nie obchodzi się bez kłótni. Mimo to widać, że dziewczyny skoczyłyby za sobą w ogień.
I w końcu najważniejsze, czyli niezwykle tajemniczy wątek pojawiającego się ducha z błaganiem o uratowanie kogoś, kto jest dla głównej bohaterki bliski. Ciężko jest to opisać bez spojlerów. Powiem tyle- nie spodziewałam się o kogo chodzi, chociaż w pewnym momencie jakiś tam przebłysk podejrzenia pojawił się w mojej głowie. Cudnie rozegrane, tajemniczo.
Muszę też poruszyć temat tytułu, który dobrany jest idealnie. Dopiero gdy skończyłam czytać zrozumiałam, dlaczego ta część nazywa się akurat tak, a nie inaczej.
Czas na podsumowanie.
"Przebudzona o świcie" jest równie dobra jak "Urodzona o północy". Trzyma w napięciu, pełna zwrotów akcji, miłości i nadnaturalnych stworzeń. Jeżeli seria "Wodospady cienia" nie stoi przeczytana na Twojej półce, to musisz to jak najszybciej nadrobić!


To już koniec dzisiejszej recenzji. Mam nadzieję, że spodobały Ci się moje przemyślenia i zostawisz po sobie ślad w formie komentarza, a może nawet i obserwacji :)
Miłego dnia, do napisania za tydzień, paaa! ♥


Piosenka na dziś-> https://www.youtube.com/watch?v=TJAfLE39ZZ8
Cytat dnia: "To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia."- Jonathan Carroll



sobota, 7 listopada 2015

"Próby ognia"- J. Dashner

Cześć, dzień dobry, witam!
Nie wiem, czy jest sens witania się, bo nie mam pewności, że ktoś to jeszcze czyta. Mam nadzieję jednak, że widzisz właśnie to zdanie i mylę się myśląc, że zostałam zupełnie sama ze swoimi wpisami.
Odkryłam, że muszę jakoś motywować Was do czytania, dlatego ogłaszam wszem i wobec, iż gdy zbiorę 30-stu obserwatorów, zorganizuję konkurs z nagrodą rzeczową. Może i książkową...
Dlatego czekam! Obserwować mojego bloga możecie klikając przycisk po prawej stronie witryny.
Przygotowałam dziś specjalnie dla Was recenzję drugiej części trylogii "Więzień labiryntu", a mianowicie "Prób ognia".
Miłego czytania!
Podstawowe informacje!
Tytuł oryginalny: "The Scorch Trials"
Autor: James Dashner
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Liczba stron: 415 (włącznie z epilogiem)
Co mówi opis?
Próby Ognia to długo oczekiwany drugi tom bestsellerowej trylogii Więzień Labiryntu.
Znalezienie wyjścia z Labiryntu miało być końcem. Żadnych więcej niespodzianek, żadnych puzzli. I żadnego uciekania. Thomas był przekonany, że jeśli Streferzy zdołają się wydostać, odzyskają swoje dawne życie.
W Labiryncie życie było łatwe. Było jedzenie, schronienie i względne bezpieczeństwo. Dopóki Teresa nie zapoczątkowała końca. Ale w świecie poza Labiryntem koniec został zapoczątkowany już dawno temu.
Spalona przez Pożogę i wysuszona z powodu nowego surowego klimatu, Ziemia stała się krainą zniszczenia, penetrowaną przez Poparzeńców, ludzi zarażonych Pożogą.
Dlatego Streferzy wciąż nie mogą przestać uciekać. Zamiast upragnionej wolności, muszą stawić czoła jeszcze jednej próbie. Muszą przejść przez najbardziej spaloną część świata i dotrzeć do celu w ciągu dwóch tygodni.
Ale DRESZCZ przygotował im na tej drodze wiele niespodzianek. Wiele krwawych niespodzianek...
Thomas może tylko zastanawiać się, czy sekret do wolności tkwi w jego głowie, czy też na zawsze będą zdani na łaskę DRESZCZU...

Co mówię ja?
Jeszcze kilka dni po skończeniu książki byłam w głębokim szoku. Ta część wstrząsnęła mną o wiele bardziej niż "Więzień labiryntu". Z tego co słyszałam od innych książkoholików jest to najlepsza powieść z trylogii i chociaż nie przeczytałam jeszcze "Leku na śmierć" czuję, że te słowa się potwierdzą.
Bardzo lubię Thomasa. Jak pewnie zauważyliście nie zbyt często żywię jakiekolwiek pozytywne uczucia do głównego bohatera, jednak tutaj jest inaczej. Często zgadzam się z wyborami Tommy'ego, chociaż oczywiście nie zawsze, bo bywały momenty, że chciałam go spoliczkować, żeby się ockną.
Chyba nigdy na żadnym bohaterze nie zawiodłam się tak bardzo jak na Teresie. Mogłabym tu rzucić kilka niezbyt ładnych określeń, które przyszły mi do głowy kiedy czytałam wiadome fragmenty...
Dashner wspaniale kreuje postacie. Wiadomo kto kim jest, wszystko jest postawione jasno. Mimo to bohaterom nie brakuje nutki tajemniczości. Nikt nie jest nijaki, każdy ma pewną zarysowaną osobowość. Podoba mi się też to, że autor nie pomija żadnych wątków. O niczym nie zapomina. Umie jednak czasem tak wyminąć niektóre aspekty, żeby nagle wrócić je ze zdwojoną mocą.
O wiele bardziej lubię Brendę niż Teresę. Już nawet nie chodzi o to, co ta druga zrobiła- ona od początku nie zdobyła mojego zaufania, od zawsze wiedziałam, że coś jest nie tak. Za to Brenda... Jest cudowna. Nie idealna oczywiście, bo każdy ma wady, ale jest jedną z lepszych postaci książkowych.
Zakończenie totalnie mnie zaskoczyło, nie mogę się doczekać, aż mój portfel trochę "spuchnie" i będę mogła w końcu przerwać cierpienia oczekiwania na kolejną część. Mam nadzieję, że kupię"Lek na śmierć" jak najszybciej i obejdę się bez zbędnych spojlerów ze strony złych ludzi z internetu.
Muszę przyznać, że "Próby ognia" męczyłam od końca sierpnia. Nie dlatego, że był nudne, ale po prostu szkoła nie pozwalała mi na spokojne czytanie. Ostatnio trochę chorowałam i miałam w końcu okazję skończyć tę książkę. Nie mogłam się od niej oderwać, a po skończeniu miałam strasznego kaca. Potrzebowałam dwóch dni, żeby się z niego otrząsnąć.
Podsumowując- druga część trylogii "Więzień labiryntu" wytargała moje emocje już chyba maksymalnie. Niesamowite zwroty akcji, ładny, ale nie prosty język i wspaniała fabuła. Chyba nie muszę dodawać, że polecam :)
Jeżeli chodzi o film- nie będę dodawała jego oddzielnej recenzji, ponieważ nie chce mi się po prostu go wspominać. Jedna z najgorszych ekranizacji, jakie miałam nieprzyjemność oglądać. Świetni aktorzy, klimat i w ogóle, ale adaptacja... Przerażająca. W "Próbach ognia" nie było wątku prób ognia. Ciekawe, nie sądzicie?
Zawiodłam się i to bardzo, chociaż po kinowej wersji "Więźnia labiryntu" nie spodziewałam się fajerwerków... Mimo to wyszło gorzej niż myślałam.


I to by było tyle, jeżeli chodzi o recenzję "Prób ognia" :)
Zostawiajcie po sobie ślady w postaci komentarzy i obserwacji. Przypominam, że po trzydziestu obserwatorach możecie spodziewać się konkursu z nagrodą rzeczową, więc warto!
Do następnego tygodnia, paaa! ♥


Piosenka na dziś-> https://www.youtube.com/watch?v=pkCyfBibIbI
Cytat dnia: "A kiedy ona cię kochać przes­ta­nie, zo­baczysz noc w środ­ku dnia, czar­ne niebo za­miast gwiazd, zo­baczysz wszys­tko to sa­mo, co ja."- Edward Stachura

niedziela, 25 października 2015

"Następczyni"- Kierra Cass

Witam! ♥
Przez ten tydzień chorowałam, siedziałam w domu, więc miałam czas na czytanie. Dlatego w najbliższym czasie możecie spodziewać się kilku recenzji, które (jak myślę) lubicie :)
A dziś mam dla Was troszkę krótszą (żeby nie zanudzić) ocenę czwartej części serii "Rywalki", a mianowicie "Następczyni".
Miłej lektury, zapraszam do komentowania :)
Co mówi opis?
Dwadzieścia lat temu America Singer wzięła udział w Eliminacjach i zdobyła serce księcia Maxona. Teraz nadszedł czas, by swoje Eliminacje zorganizowała księżniczka Eadlyn. Eadlyn nie oczekuje, że jej Eliminacje będą choć odrobinę przypominać bajkową historię romansu jej rodziców. Jednak gdy rozpoczyna się rywalizacja, dziewczyna odkrywa, iż znalezienie szczęśliwego zakończenia nie jest tak niemożliwe, jak zawsze się spodziewała.
 Co mówię ja?
Muszę przyznać, że nie wiem, od czego zacząć. Książka nie była taka zła, jak ją wszyscy oceniali, ale nie była też jakaś super ekstra.
Eadlyn jest jedną z najbardziej denerwujących głównych bohaterek w dziejach, to wiadomo. Nie rozumiem prawie każdej jej decyzji, chociaż w kilku sprawach ją popieram.
W tej części nie ma magii, którą można było wyczuć w trzech poprzednich. Jest taka... Sucha, że tak to ujmę. Niektóre momenty są tak sztywne i sztuczne, że aż nie chce się ich czytać.
O wiele bardziej polubiłam Americę, jako matka i królowa jest idealna. Eadlyn zupełnie nie pasuje na jej córkę. Końcówka bardzo mnie zaskoczyła, chociaż tak naprawdę nie rozumiem, po co przyszła królowa robiła tyle hałasu o księżniczkę Francji. Rozumiem z jednej strony, że była zazdrosna o brata, ale no bez przesady. Myślę, że to wynik rozpieszczenia. Chciała mieć wszystko i każdego na własność.
Niektórzy chłopcy na eliminacjach są wręcz żałośni, ale są też tacy, którzy wyjątkowo mi się spodobali. Chociaż mam wrażenie, że te eliminacje to takie trochę ciepłe kluchy, wloką się bez celu.
Czytając "Następczynię" miałam okropne wrażenie, że autorka pisała tę część na siłę. Gdybym miała ocenić powieść w skali od 1 do 10 dałabym jej... 3. Niestety.
Ta recenzja będzie krótka, ponieważ nic więcej o tej książce nie umiem powiedzieć. Często mogę zachwycać się historią godzinami, ale w tym przypadku... Nie ma takiej opcji.
Podsumowując- jeżeli czytaliście trzy pierwsze części i nie macie żadnej nowej książki na półce możecie sięgnąć po "Następczynię", ale jeżeli macie inne lektury, to nie polecam śpieszyć się akurat z tą.
Mam nadzieję, że mimo nikłej długości recenzja spodobała Wam się i zostawicie po sobie ślad w postaci komentarza :)
Miłego dnia, do napisania za tydzień!


Piosenka na dziś-> https://www.youtube.com/watch?v=Yc7-krRX8uA
Cytat dnia: "Dla wrednych- wredna, dla miłych- miła, dla tych, których kocham- nawet bym zabiła." 

sobota, 10 października 2015

"Znajdę cię, Crystal"- Joss Stirling

Cześć!
Październik rozpoczął się pracowicie. Za mną już jubileusz szkoły, otrzęsiny i kolejny przetrwany tydzień! :) 
Od razu informuję\ostrzegam, że na blogu niedługo zrobi się trochę bardziej... fioletowo :) 
Mam dziś dla Was recenzję jednej z najlepszych książek, jakie czytałam, a mianowicie "Znajdę cię, Crystal" Joss Stirling :) 
Miłej lektury!
Co mówi opis?
Najlepsze miejsce na Ziemi aby się zakochać? Wenecja! Crystal Brook zostaje wystawiona na ciężką próbę – z całych sił próbuje się oprzeć urokowi sawanta, Xava Benedicta. Wśród romantycznych zabytków i malowniczych widokówb czai się jednak niebezpieczeństwo. Ktoś zagraża rodzinie Benedict i najbliższym Crystal. Czy Crystal i Xav będą umieli współpracować, aby ich chronić? I co zrobić z ujawnioną nieoczekiwanie tajemnicą?

Co mówię ja?
Nie wiem od czego zacząć. Cały czas nie mogę otrząsnąć się z kaca książkowego, jakiego złapałam po skończeniu tej powieści. Sięgnęłam po nią bezpośrednio po przeczytaniu "Jak cię wykraść, Phoenix?". Po skończeniu każdej części z sagi o braciach Benedictach nie mogę rozstać się z główną bohaterką, która w kolejnej książce schodzi na drugi plan. Za każdym razem przywiązuję się do tytułowych postaci, znajduję w nich jakąś tam cząstkę siebie. Na początku nie byłam przekonana do Crystal. No, do Phoenix i Sky w ich opowieściach też na początku nie pałałam miłością. Strasznie wkurzało mi podejście Crystal do życia, chociaż w pewnym stopniu ją rozumiem. Rodzina cały czas jej wciskała, jaka to jest beznadziejna i właśnie dlatego tak patrzy na świat. Chciałam ją po prostu walnąć kiedy olewała cudownego Xava. Z Benedictami mam tak samo, w każdej książce podoba mi się inny, a kiedy już ją skończę i będę chciała wybrać jednego, najlepszego, no to po prostu... Nie umiem.
Do postaci w "Znajdę cię, Crystal" mogłam dokładnie dopasować z wyglądu osoby, które znam co jeszcze bardziej umilało mi czytanie. Pani Stirling zawsze dokładnie opisuje bohaterów co pomaga w wyobrażaniu ich sobie.
Momentami miałam wrażenie, że akcja dzieje się zbyt szybko, jakby ktoś puścił film w przyśpieszonym tempie. Ale na szczęście nie ma takich długaśnych monologów, które chciałam ominąć. Każdy moment był ciekawy i piękny na swój sposób.
Bardzo fajny jest wątek znanego aktora, widać wtedy, że gwiazdy filmowe nie zawsze na żywo są takie same jak w wywiadach.
Nie podlega wątpliwości iż Joss Stirling pisze najpiękniejsze zakończenie na świecie. Nie zdradza zbyt wiele, zostawia czytelnikowi pole do popisu, możemy sobie
wyobrazić dalsze losy bohaterów.
Oczywiście nie zabrakło nieoczekiwanych zwrotów akcji. Nawet BARDZO nieoczekiwanych. Myślę że nikt, kto wcześniej nie usłyszał spojlerów nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń. Nie mogłam się od książki oderwać, pilnowałam siostrzenicy, a kiedy tylko na chwilę raczyła przysnąć od razu sięgałam po powieść.
Polecam "Znajdę cię, Crystal." oraz inne książki z sagi o braciach Benedictach wszystkim. Od fanów science fiction po miłośników romansów. Idealnie wymierzone, nie ma niczego za dużo, ani za mało. Powieść jest po prostu IDEALNA.
Nie omieszkam także się pochwalić, że pani Stirling jest czytelniczką mojego bloga, ostatnio pisałyśmy troszkę, podesłałam jej link i obiecała, że przeczyta kilka wpisów i jeżeli coś, da mi rady :)
I to już koniec recenzji, mam nadzieję, że zachęciłam was do sięgnięcia po sagę pióra Joss Stirling.
Mam nadzieję, że macie miłe wakacje. Załączam zdjęcie mojej małej siostrzenicy, której także postanowiłam przedstawić historię Crystal. Mina może na to nie wskazuje, ale bardzo jej się podobało! ;D
Życzę wam miłego dnia! ♥

Cytat dnia: "To było za razem dobre i złe. Miłość buduje i niszczy."

sobota, 26 września 2015

"Więzień labiryntu"- James Dashner

Witam :)
Mija wrzesień, za mną już premiera opery "Carmen", kilka kartkówek i sporo ocen... Jeszcze dziewięć miesięcy do końca roku szkolnego, aż nie chce mi się o tym myśleć >.<
Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku, bo u mnie też wszystko zaczyna się powoli układać.
Ostatnio nikt się nie zgłosił, więc próbuję jeszcze raz- potrzebuję nadwornego grafika :) Co powinna umieć taka osoba? Musi umieć zrobić prosty nagłówek, bo nie mam jakichś wygórowanych wymagań, umieć ustawić owy nagłówek i tło, oraz (nie koniecznie, ale dobrze by było, gdyby to umiał) zmieniać utwory w playliście bloga. Jeżeli jesteś w stanie zrobić to wszystko, zgłoś się tu w komentarzu, lub na moim facebooku, asku, mailu, instagramie... Wszędzie, gdzie można mnie znaleźć :)
Tymczasem zapraszam do zapoznania się z moimi przemyśleniami na temat książki chwalonej przez miliony czytelników. Życzę miłego czytania recenzji "Więźnia labiryntu", Jamesa Dashnera.

Co mówi opis?

Kiedy Thomas budzi się w ciemnej windzie, jedyną rzeczą którą pamięta jest jego imię. Nie wie kim jest ani dokąd zmierza. Jednak to nie wszystko - kiedy winda się zatrzymuje i drzwi się otwierają jego oczom ukazuje się grupka dzieciaków, która wita go w Strefie - otwartej przestrzeni otoczonej murami znajdującej się w samym centrum przerażającego i tajemniczego Labiryntu.
Podobnie jak Thomas, żaden z obecnych tu chłopców nie wie dlaczego tu jest oraz jak się tu dostał. Wszyscy wiedzą natomiast, że każdego ranka, gdy kamienne mury otaczającego ich Labiryntu rozsuną się, zaryzykują swoje życie by się tego dowiedzieć, nawet za cenę spotkania ze Strażnikami - pół-maszynami, pół-bestiami, przemierzającymi jego mroczne korytarze.

...

James Dashner utkał pasjonującą powieść osadzoną w dystopijnym świecie. Więzień Labiryntu jest pierwszą częścią trylogii, która chwyci czytelnika za gardło i nie puści aż do ostatniej strony, ponieważ każde wejście do Labiryntu może stać się przepustką do koszmaru…

Jedno jest pewne - uciekaj albo giń...

Co mówię ja?
Powieść godna wszystkich dobrych opinii, które o niej słyszałam. I mówię to z ręką na sercu. Niesamowita, wciągająca, nie nudna, nie przymulająca... Perfecto.
Początek wydawał mi się aż za bardzo poetycki i rozbudowany, było dużo opisów, bałam się, że tak będzie przez cały czas. Nic z tych rzeczy. Było dużo świetnych dialogów, ale nie zbyt wiele, wszystko było idealnie wyważone.
Na początku strasznie wkurzał mnie ten slang streferów. Sztamak, klump, świeżuch... Ale później czułam, jak przyzwyczajam się do ich języka, wraz z Thomasem i zrozumiałam, że to właśnie TO jest jednym z plusów całej historii. Czytając, czuję się jak główny bohater, jakbym była nowa w Strefie razem z nim. To świetne i magiczne za razem.
Zakończenie wzbudziło we mnie niepokój, nawet przeszły mnie dreszcze, czułam pewnego rodzaju rozczarowanie... *nie spojleruj* Było takie tajemnicze, mogłabym powiedzieć, że aż niepokojące. Nawet nie wiem, jak to określić, po prostu... Boję się sięgnąć po drugą część, bo nie wiem, jak straszne wydarzenia się w niej znajdą.  Byłam też taka trochę rozczarowana, bo tyle się namęczyli, żeby wyjść z tego labiryntu, tyle przeszli, a tu... Dobra, dalej nie piszę, bo będziecie na mnie krzyczeć x.x
Moją ulubioną postacią jest Chuck (YHYM,  jest...). Thomas jakoś szczególnie mnie nie wkurzał, mam co do niego neutralne odczucia. Lubię też Newta, Patelniaka i Teresę c:
Uważam, że eksperyment, który został przeprowadzony na chłopcach jest okrutny, tak samo jak Głodowe Igrzyska w "Igrzyskach Śmierci". Słyszałam wiele głosów, że obie trylogie są do siebie podobne, ale nie miałam takich odczuć podczas czytania i nadal mam wrażenie, że "Więzień Labiryntu" jest unikatowy.

Na dzisiaj to tyle- mam nadzieję, że przybliżyłam wam trochę czego możecie się spodziewać po powieści i jeżeli jeszcze jej nie czytaliście to od razu wybierzecie się o biblioteki lub księgarni :)
Miłego dnia\wieczoru, bądź miłej nocy, bo nie wiem, kiedy to czytacie.
Do następnego wpisu! ;*


Cytat dnia: "Music is about bringing light to others."- Avi Kaplan

sobota, 12 września 2015

"Harry Potter i Zakon Feniksa"- J.K Rolwing

Witam! c;
Jak Wam minął drugi tydzień roku szkolnego? Mi trochę słabo, ale może być już tylko lepiej :)
Mam także prośbę- jeżeli ktoś zna się na wyglądach blogów, umie ustawiać tło i robić nagłówki i chciałby się tym zajmować na moim blogu to bardzo proszę, żeby zgłosił się tu w komentarzu, na facebooku, na asku, lub gdziekolwiek indziej, gdzie można mnie znaleźć. Nie jestem wymagająca, wyglądu też za często nie zmieniam, tylko ostatnio miałam humory, to zmieniałam co miesiąc. Liczę na Was! ♥
A dziś przychodzę do Was z długaśną recenzją piątej części sławnej na całym świecie historii o Harrym Potterze!
Zapraszam do przeczytania, nie zrażajcie się długością.
________________________________
Muszę przyznać, że ta część wywierała na mnie skrajne emocje. Raz chciało mi się płakać, raz śmiać, raz byłam wściekła, a nagle ogarniało mnie bezgraniczne szczęście. Ale to jest właśnie charakterystyczne w powieściach Rowling- wywierają na nas ogromne emocje.
"Zakon Feniksa" zaczęłam czytać w lutym tego roku, ale przerwałam po drugim rozdziale. Dlaczego? Bo oczywiście jestem na tyle inteligentna, że jak mi się nudziło obejrzałam ekranizację, a po skończeniu miałam takie "O kurde, przecież ja nie przeczytałam książki!". I miałam już mniej więcej zarysowane wydarzenia, więc wtedy książka trochę przynudzała. Ale zrobiłam sobie kilkumiesięczną przerwę, wróciłam do HP znów w lipcu i tym razem poszło gładko.
Zabrałam tę powieść ze sobą do babci, gdzie nie mam nic innego do roboty oprócz czytania. I muszę przyznać się bez bicia, że przez pierwszę 4 rozdziały ledwo przebrnęłam. Ale to nie dlatego, że był nudne, tylko to przez moją głupotę i przez ekranizację wiedziałam, co się wydarzy. Jednak dalszych wydarzeń już nie pamiętałam i bardzo się z tego cieszyłam.
W tej części poznajemy najbardziej jędzowata jędzę na świecie. Nie, nie mówię o Bellatrix, ją akurat nawet lubię, bo jak wiecie lubuję się w czarnych charakterach. Ową najbardziej beznadziejną postacią na świecie jest Dolores Jane Umbridge, którą na pewno znacie i stawiam dychę, że nie pałacie do niej szczególną miłością. Jest taką zakałą w całej historii, dodatkowym problemem. No, na początku jest jednym z głównym problemów. Ale już pod koniec kiedy znika, a Harry idzie do Departamentu Tajemnic i wszystko odwraca się do góry do nogami, zaczęło mi się wydawać, że była jedynie malutką plamką w zbiorze wszystkich niebezpieczeństw i przeszkód.
Pewnie większość z Was niemiłosiernie denerwował w tej części Dumbledore. Naprawdę podziwiam panią Rowling za taką umiejętność manipulowania umysłem czytelnika, że zaczynamy myśleć, że Albus naprawdę zostawił Harry'ego na pastwę losu, ale z drugiej strony wiem, że jest jednym z najlepszych bohaterów i nigdy by tego nie zrobił... Niesamowite.
Cudowny jest także moment, gdy Potter zagłębia się w przeszłość Snape'a. Wtedy dowiadujemy się, dlaczego nauczyciel eliksirów traktuje chłopaka tak... jak go traktuje. Świetnie przedstawiony moment, wściekłość Severusa i zdziwienie Pottera, że jego ojciec był takim dupkiem.
Na początku nie lubiłam Syriusza, nawet nie wiem dlaczego. Może dlatego, że bardzo dużo osób go uwielbia, fanki za nim szaleją i czułam że to jest po prostu... Przesadzone. Ale oczywiście kiedy zaczynałam się do niego przekonywać musiał umrzeć, bo jakżeby inaczej.
Uwielbiam Lunę. Jest to definitywnie jedna z moich ulubionych postaci, ponieważ ma przeszłość. Ciężką przeszłość. Ale mimo tego się nie załamuje. Bardzo wzruszyła mnie scena, gdy na koniec wywiesza ogłoszenia o zaginięciu rzeczy i nie jest wściekła, ani nic. Jest przyzwyczajona do chamstwa ze strony innych. To przykre, ale niestety jest bardzo dużo takich osób w realnym świecie, które są w szkołach wyśmiewane. Luna jest przykładem człowieka który wierzy w siebie i nie przejmuje się tym, co inni o niej myślą.
Związek Harry'ego i Cho od początku był dla mnie pomyłką, dziewczyna jest przewrażliwiona. Wiem, że dużo przeszła, ale uważam, że powinna w końcu wziąć się w garść. Jeszcze ta jej przyjaciółka... Okropnie mnie denerwowały.
Jestem pod wielkim podziwem wyczynów Freda i George'a, ich odejście było mega spektakularne.
Wstrząsną mną moment, gdy pani Weasley wypędzała bogina z szafki. Często mnie denerwowała swoją nadgorliwością, ale wtedy było mi jej żal. Bardzo troszczyła się o wszystkich, a niektórzy nadal narażali się na niebezpieczeństwo, często bez sensu.


Kurcze, troszkę rozpisałam. Nie miałam weny i bałam się, że ta recenzja będzie za krótka, a wyszło... Jak zawsze. :')
Życzę Wam miłego tygodnia. Do następnego wpisu!


Piosenka na dziś-> https://www.youtube.com/watch?v=uO59tfQ2TbA
Cytat dnia: "To, że się do ciebie uśmiecham wcale nie oznacza, że cię lubię. Może po prostu wyobrażam sobie, że stoisz w płomieniach."

sobota, 15 sierpnia 2015

"Jak cię wykraść, Phoenix?"- Joss Stirling

Cześć misie! ♥
Od razu Was poinformuję, że nie wiem, czy za tydzień na blogu pojawi się wpis, ponieważ będę akurat na obozie i nie jestem pewna, czy znajdę internet.
Za dwa tygodnie też możliwe, że nie wstawię ulubieńców, bo będę prawdopodobnie na casting do musicalu "Piotruś Pan", ale oczywiście wszystko może się zmienić.
Jak na pewno zauważyliście, zmieniłam wygląd bloga. Mam nadzieję, że Wam się podoba, jeżeli macie jakieś uwagi piszcie śmiało. Jeżeli uważacie, że jest zbyt różowo, to też piszcie, bo tego się obawiam.
Teraz zapraszam do przeczytania recenzji książki "Jak cię wykraść, Phoenix?" pióra jednej z moich ulubionych autorek, Joss Stirling.

Co mówi opis?
Jak cię wykraść, Phoenix? to elektryzująca i wybuchowa powieść o braciach Benedictach. Phoenix należy do gangu złodziei o paranormalnych zdolnościach. Zadaniem Phoenix jest okraść Yvesa Benedicta, zdolnego studenta ze Stanów, który przyjechał na konferencję młodych naukowców do Londynu. Niespodziewanie okazuje się, że Yvesa i Phoenix łączy coś znacznie więcej. Przeszłość Phoenix należy do gangu...

Czy Phoenix ocali ukochanego chłopca... oraz siebie samą?


Co mówię ja?
Druga część sagi o Braciach Benedictach spodobała mi się jeszcze bardziej niż pierwsza. Nie mówię, że była gorsza, ale... Kurcze no, mam wrażenie, że po przeczytaniu każdej kolejnej części będę miała wrażenie, że była lepsza od poprzedniej, ale to chyba normalne przy takich emocjonujących powieściach.
Na początku Phoenix strasznie mnie wkurzała, ale pani Stirling ma skłonność do stwarzania bohaterek, które na początku robą wszystko odwrotnie niż powinny dla dobra wszystkich, ale pod koniec nie ma im się tego za złe, bo wszystko kończy się.. Tak jak powinno.
Tak nietypowo zacznę od końca. Wzruszyłam się, to było piękne. Chociaż Phoenix nie była członkiem rodziny Benedictów wtedy jakby się nim stała. Ten moment z najstarszymi braćmi, był taki uroczy i piękny, no po prostu nie do opisania! Śmiałam się przez łzy, bo Benedictowie mają w sobie ogromną ilość uroku osobistego. W takich momentach wybacza się im wszystko, co wcześniej zrobili źle.
Bardzo podoba mi się wątek przyjaźni Sky i Phee, strasznie lubię takie typowo babskie momenty, gdy idą razem na zakupy, czy coś w tym stylu. To dodaje książkom naturalności. Bohaterowie nie zajmują się tylko problemami, ale też umieją czerpać przyjemność z życia.
Chyba każdy kto czytać tę powieść mniej więcej w środku książki znienawidził Yvesa, z wiadomego powodu, którego tu nie napiszę, żeby nie spojlerować. No po prostu chciałam wyciągnąć go z książki i przyłożyć mu w twarz. Ale ciągle czułam, że nie jest zdolny do takiego okropieństwa, że jest zbyt mądry na takie wybryki.  
Ogólnie Yves jest przeciwieństwem Zeda i cieszę się, że to właśnie on znalazł przeznaczoną w tej części. Widać, że bracia wcale nie muszą mieć ze sobą wiele wspólnego, żeby się kochać i nie oddalać się od siebie. Każdy z Benedictów ma swoją odrębną osobowość, którą doskonale widać w poszczególnych scenach.
Stirling pisze boskie książki, nie wiem, jak inaczej to można określić. Nie da się przy nich nudzić, już sam początek jest interesujący, każde wydarzenie dąży do niezwykłego zwrotu akcji. Niesamowite. Nie ma tam niczego za dużo- sceny piękne przeplatają się z tymi burzliwymi, ale w odpowiednich proporcjach.
No, i autorka wspomniała o "Upiorze w operze", moim ulubionym musicalu, więc jestem jeszcze bardziej zachwycona :D
Mogłabym tu pisać jeszcze wiele zalet, ale nie chcę was zanudzić.
"Jak cię wykraść, Phoenix?"  to książka godna polecenia dla wszystkich i dla tych starszych i dla młodszych. Jeżeli jeszcze jej nie przeczytaliście to powinniście jak najszybciej to zmienić!

Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca tej recenzji. Na dziś to tylko, życzę miłego dnia! ^^


Piosenka na dziś-> https://www.youtube.com/watch?v=VBmMU_iwe6U
Cytat dnia: "Na tym polega miłość. Miłość to dotrzymywanie obietnic wbrew wszystkiemu" -"Gwiazd naszych wina", John Green ♥

sobota, 1 sierpnia 2015

RECENZJA SPECJALNA! "Papierowe Miasta" ♥

Witam!
Dziś jest idealny termin na wstawienie ulubieńców lipca (chociaż więcej mam anty-ulubieńców...), jednak musimy to przełożyć na następny tydzień, ponieważ mam dziś dla Was recenzję ekranizacji książki jednego z moich ulubionych autorów- Johna Greena. Owa zaadoptowana powieść to "Papierowe Miasta".
Zapraszam do zapoznania się z recenzją, miłej lektury! :)

Co mówi opis filmu?
Ekranizacja bestsellerowej powieści Johna Greena, autora ”Gwiazd naszych wina”.
Quentin Jacobsen - dla przyjaciół Q - od zawsze jest zakochany we wspaniałej koleżance, zbuntowanej Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli razem coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum. Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwanie dziewczyny, która go fascynuje, idąc tropem skomplikowanych wskazówek, jakie zostawiła tylko dla niego. Żeby ją odnaleźć, musi pokonać setki kilometrów. Po drodze przekonuje się na własnej skórze, że ludzie są w rzeczywistości zupełnie inni niż sądzimy.

Co mówię ja?
Ten film był tak samo cudowny jak "Gwiazd naszych wina", a może nawet bardziej. Po wyjściu z sali byłam w szoku. Skończyło się  mniej więcej tak jak w książce, więc nie dziwi mnie to- po jej przeczytaniu potrzebowałam tygodnia, by wyleczyć się z kaca po tej powieści.
Nie umiem opisać genialności "Papierowych Miast" w kilku słowach w tej recenzji. Precyzja całej opowieści jest aż przerażająca. Każdy detal, każda wskazówka pozostawiona przez Margo jest dopracowana. Podziwiam Johna, naprawdę, na pewno bardzo się napracował nad cała historią. Słowa uznania należą się reżyserowi i autorowi scenariusza za to, że tak świetnie oddali ten tajemniczy klimat na wielkim ekranie.
Było kilka takich scen, że z przyjaciółką KŁADŁYŚMY się na tych fotelach ze śmiechu, to nie był zwykły chichot, na sali ludzie po prostu ryczeli ze śmiechu, to było cudowne. Nie było takich typowych scen do płaczu, jak w "Gwiazd naszych wina", aczkolwiek w pewnych momentach czuło się taki uścisk w brzuchu, jakby się uczestniczyło w tej ich kłótni, to było... dziwne uczucie. Ale to właśnie jest typowe w historiach Greena, targają nami emocje.
Wiedziałam, że w filmie zagra Ansel, ale nie wiedziałam, KOGO zagra. I w momencie, gdy kamera podniosła się na niego, na sali wybuchło poruszenie, ludzie zaczęli się śmiać i szeptać, ogólnie byli w szoku, bo on pojawił się tak nagle i w ogóle nikt się go nie spodziewał.
Dawno czytałam książkę i niewiele z niej pamiętałam, aczkolwiek miałam wrażenie, że film był dobrze odwzorowany. No, może tego, że Q w jednej ze zniszczonych ruder znalazł lakier do paznokci Margo, bo to też był jeden z jej znaków rozpoznawczych, ale to tylko takie szczególiki.
Byłam ciekawa, jak pokażą pierwszą scenę, ponieważ w książce była ona ździebko... przerażająca. W filmie była bardziej interesująca niż straszna i to mi się podobało.
Strasznie mnie wkurzają ludzie, którzy piszą "Denne zakończenie, tak samo jak w książce, ucięte w połowie" i bla bla blaa... Ludzi, o to chodzi! Dokładnie o to chodzi u Zielonego! On zostawia czytelnikom pole do popisu, nie podaje każdego szczegółu, bo to by było po prostu zbyt banalne. Mamy sami sobie dopowiedzieć, co się dzieje z Margo. Tak jak było w filmie, "Jedni mówią to, inni to...". Tak samo czytelnicy, każdy ma swoje zdanie, co się z nią stało, gdzie jest, czy jeszcze spotka Q i tak dalej. Opowieść w książce nie zaczyna się na pierwszej stronie i nie kończy na ostatniej, ta powieść to tylko urywek z życia bohaterów.
Tak samo logiczne jest, że ekranizacja nie będzie w stu procentach zgadzać się z książką- ekipa musi zmieścić się w trzech godzinach filmu, tych trzech godzin nie kręci się w 3 minuty, tylko rok, może trochę mniej lub więcej. Po za tym mało kto wytrzymałby 6 godzin na sali.
No ale cóż, ludzie zawsze będą się czepiać- chociaż sami lepiej by tego nie zrobili. Oczywiście, może mamy tu jakiś ogromny talent, który zmieści w trzech godzinach całą książkę, ale tego filmu już nie uratujecie, hejtując go też nic nie zdziałacie. Rozumiem też to, że komuś coś może się nie podobać, ale niech nie burzy się od razu, niech nie wypisuje nie wiadomo jakich uwag, tylko niech pomyśli, jak bardzo wszyscy się nad produkcją napracowali.


Co do obsady...
Cara Delevingne. Aktorka, modelka... Wszyscy wyczekiwali jej wstępu na wielki ekran w roli panny Spiegelman, by ocenić, czy jest tak samo dobra w obu zawodach. Według mnie, spisała się idealnie. Żadnego błędu. Teraz nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Cara przekonała mnie do siebie, polubiłam ją, nawet dzięki niej zrozumiałam trochę postępowanie Margo, które wcześniej było dla mnie nie zrozumiałe (i nadal trochę jest). Rozwanie zostały wszelkie moje wątpliwości co do Cary w tej roli. Naprawdę, podziwiam ją i zwracam honor za te wszystkie razy gdy mówiłam, że wątpię, iż zagra to odpowiedno.
Natt w roli Q... Uroczy, ciapowaty i zdesperowany. Właśnie taki, jaki powinien być. Nie dziwię się, że Green zatrudnia go do swoich ekranizacji, jest na prawdę dobrym, młodym aktorem. Co najważniejsze jest bardzo naturalny. Oddycha normalni, wzrusza ramionami, pokazuje odruchy normalnego człowieka, a nie wykreowanego lalusia, który gra tylko udawaną rozpacz. Kiedy się śmieje to naprawdę jest szczęśliwy, gdy się kłóci na jego twarzy widać desperację i smutek. Jego także bardzo polubiłam, chociaż podobał mi się już w roli Issacka w "Gwiazd naszych wina".
Jestem mile zaskoczona takimi aktorami jak Austin Abrams (Ben), Justice Smith (Radar), Halston Sagee (Lacey) i Jaz Sinclair (Angela). Zagrali naprawdę świetnie, każda emocja była pokazana, każdy z nich oddał charakter swojej postaci. Pokochałam najbardziej Austina i jego dziwaczność i uroczość, chociaż Ben powinien być gruby i taki w ogóle nie zgrabny, aktor świetnie poradził sobie z rolą. Mam nadzieję, że będą mieli jeszcze okazję pokazać się w jakiejś ekranizacji.

Cóż więcej mogę powiedzieć... Mam po filmie ogromnego kaca, pokochałam go, chętnie wybiorę się jeszcze raz. Aktorzy fenomenalni, wykonanie tak samo, zero odwalania chałtury, dokładność w każdym calu. Nie wspomniałam o muzyce, ale ta też bardzo przypadła mi do gustu.
Polecam serdecznie film wszystkim fanom Zielonego i nie tylko, chociaż lepiej najpierw przeczytać książkę. 
Jeżeli już zdążyliście obejrzeć "Papierowe Miasta" napiszcie swoją opinię w komentarzu, a jeżeli nie, to szybko rezerwujcie bilety na najbliższy seans, bo naprawdę warto :)

Cytat dnia: "PÓJDZIESZ DO PAPIEROWYCH MIAST I NIGDY JUŻ NIE POWRÓCISZ" ♥


sobota, 18 lipca 2015

"Dary Anioła: Miasto Kości"- Cassandra Clare

Dzień dobry wszystkim! ♥
Mam nadzieję, że wakacje mijają wam dobrze- moje przez chwilę były smutne, ale teraz znowu żyję pełnią szczęścia, wszystko się wyjaśniło :)
Opublikowałam nowy cover- tym razem jest to utwór po polsku, a mianowicie "Boję się" z musicalu "Romeo i Julia". Zapraszam do wysłuchania, kto jeszcze nie słyszał, czekam na wasze opinie, będę wdzięczna za każdy szczery komentarz pod filmem :) https://www.youtube.com/watch?v=GV1db_T8Jss
Jutro zawitam do Warszawy- serdecznie pozdrawiam wszystkich Warszawiaków! :)
A teraz zapraszam do przeczytania recenzji świetnej książki- "Dary Anioła: Miasto Kości"! ♥
Co mówi opis?
Tysiące lat temu, Anioł Razjel zmieszał swoją krew z krwią mężczyzn i stworzył rasę Nephilim, pół ludzi, pół aniołów. Mieszańcy człowieka i anioła przebywają wśród nas, ukryci, ale wciąż obecni, są naszą niewidzialną ochroną. Nazywają ich Nocnymi Łowcami. Nocni Łowcy przestrzegają praw ustanowionych w Szarej Księdze, nadanych im przez Razjela.
Ich zadaniem jest chronić nasz świat przed pasożytami, zwanymi demonami, które podróżują między światami, niszcząc wszystko na swej drodze. Ich zadaniem jest również utrzymanie pokoju między walczącymi mieszkańcami podziemnego świata, krzyżówkami człowieka i demona, znanymi jako wilkołaki, wampiry, czarodzieje i wróżki. W swoich obowiązkach są wspomagani przez tajemniczych Cichych Braci. Cisi Bracia mają zaszyte oczy i usta i rządzą Miastem Kości, nekropolią znajdującą się pod ulicami Manhattanu, w której leżą zmarli Łowcy. Cisi Bracia prowadzą archiwa wszystkich Łowców Cieni, jacy kiedykolwiek żyli. Strzegą również trzech boskich przedmiotów, które anioł Razjel powierzył swoim dzieciom. Jednym z nich jest Miecz. Drugim Lustro. Trzecim Kielich.
Od tysięcy lat Cisi Bracia strzegli boskich przedmiotów. I było tak aż do Powstania, wojny domowej, pod przywództwem zbuntowanego Łowcy, Valentine’a, który niemal na zawsze zniszczył tajemny świat Łowców. I mimo że od śmierci Valentine’a minęło wiele lat, rany, jakie zostawił, nigdy się nie zabliźniły. Od Powstania minęło piętnaście lat. Jest upalny sierpień w tętniącym życiem Nowym Jorku. W podziemnym świecie szerzy się wieść, że Valentine powrócił na czele armii wyklętych. A Kielich zaginął…
Co mówię ja?
Dziwi mnie to, że opis w internecie jest o wiele dłuższy niż ten na książce, ale mniejsza z tym. Na pewno słyszeliście wiele pozytywnych komentarzy na temat tej powieści. A ja... się do nich dołączam, jak najbardziej.
Książka od pierwszej strony trzyma w napięciu, chociaż nie w tak wyraźnym, jak przy innych powieściach, dopiero po kilku rozdziałach zaczynamy odczuwać ten strach o losy bohaterów. Niby wszystko zaczyna się zwyczajnie, jest dziewczyna, jest chłopak, jest klub. A tu nagle BUM! Niespodzianka. Później sprawy zaczynają się coraz bardziej komplikować, wszystko odwraca się do góry nogami. Uważam, że to książka dla inteligentnych (nie obrażając nikogo), bo trzeba sporo myśleć, żeby nadążyć za akcją.
Niektóre teksty są tak świetne, że śmiałam się na głos. Jace i te jego cięte riposty.. No po prostu cudo! Niektórych tych cytatów na pewno będę używała na co dzień :)
Autorka wykreowała świat, który swoją tajemniczością skłania czytelnika do zagłębiania się dalej  powieść, by dowiedzieć się o nim więcej. Nie musiałam "męczyć" tej książki, jak w co poniektórych przypadkach. Jest lekka, ale za razem nie głupia i pogmatwana.
Kocham Jace'a, tak jak pewnie większość czytelniczek za tę jego szarmanckość. Chociaż pod koniec książki strasznie mnie zdenerwował. Ale było wtedy widać, że on też ma uczucia i też może się złamać.
Nie lubiłam Aleca i Isabelle, ale pod koniec zmieniłam zdanie. A Simona... Nie wiem, nie trawię go. Według mnie tylko tam przeszkadza. Kocham też Magnusa, najbardziej barwną i nietypową postać w całej powieści :D Co do Clary... Jest pierwszą główną bohaterką, która wkurzyła mnie tylko raz. Naprawdę.
Podziwiam panią Clare za to, że nie złamała mi serca, ale umiejętnie i z gracją wplotła zwroty akcji i cudowne momenty do całej historii.
Podoba mi się także to, że poruszyła wątek Boga. Większość autorów nawet o Nim nie wspomina, żeby nie wzbudzić kontrowersji. Natomiast Cassandra Clare umiejętnie wytłumaczyła nastawienie Nocnych Łowców do Najwyższego nie robiąc z tego sensacji, po prostu Jace wypowiedział się o tym spokojnie. Bardzo mi się to podobało.
Podsumowując- "Dary Anioła: Miasto Kości" to piękna książka, którą czyta się lekko, ale nie brakuje tam dobrej akcji oraz śmiesznych i wzruszających momentów. Na pewno sięgnę po resztę serii.
Do następnego wpisu! ^^


Piosenka na dziś-> https://www.youtube.com/watch?v=GV1db_T8Jss
Cytat dnia: "Komnata tajemnic została otwarta. Strzeżcie się, wrogowie dziedzica."- "Harry Potter i Komnata Tajemnic"- J.K Rowling




sobota, 4 lipca 2015

"Czerwona Królowa"- Victoria Aveyard

Witam!
Słońce ostatnio nieźle dopieka, można się usmażyć. Dlatego większość czasu spędzam na czytaniu. Recenzje w wakacje będą pojawiały się coraz częściej.
Zajrzyjcie do poprzedniego posta, prosiłam tam o pomoc, ale nikt nie skomentował. Więc jeżeli nie widzieliście tego wpisu to proszę, pomóżcie, bo cierpię na brak weny.
Jeżeli macie aska to zapraszam na profil o Percym Jacksonie, który niedawno założyłam http://ask.fm/PJPOLAND
A teraz zapraszam do przeczytania recenzji książki Victorii Aveyard- "Czerwona Królowa".
Co mówi opis?
"– Mare Molly Barrow, urodzona siedemnastego listopada 302 roku Nowej Ery, córka Daniela i Ruth Barrowów – recytuje z pamięci Tyberiasz, streszczając moje życie. – Nie masz zawodu i w dniu następnych urodzin masz wstąpić do wojska. Chodzisz do szkoły nieregularnie, osiągasz słabe wyniki i masz na swoim koncie wykroczenia, za które w większości miast trafiłabyś do więzienia. Kradzieże, przemyt, stawianie oporu podczas aresztowania to zaledwie początek listy. Ogólnie rzecz biorąc, jesteś biedna, nieokrzesana, niemoralna, mało inteligentna, zgorzkniała, uparta i przynosisz hańbę swojej wiosce i królestwu. […]
– A mimo to jest w tobie coś więcej. – Król wstaje, ja zaś przyglądam się z bliska jego koronie. Jej końce są nieprzeciętnie ostre. Jak sztylety. –  Coś, czego nie mogę pojąć. Jesteś jednocześnie Czerwoną i Srebrną. Ta osobliwość pociąga za sobą potworne konsekwencje, których nie jesteś w stanie zrozumieć. Co zatem mam z tobą począć?"
Co mówię ja?
Opis dosyć nietypowy, bo jako fragment książki. Mimo to mniej więcej mówi, o co chodzi w powieści, ale daje także nutkę tajemniczości. Bardzo fajny pomysł.
Od początku i tak mniej więcej do środka książka była straszliwie podobna do "Rywalek". Ten sam schemat- biedna dziewczyna, kilkoro rodzeństwa, brak jedzenia w domu, najlepszy przyjaciel i nagle dziewczyna staje się kimś ważnym. Później trafia do pałacu, choć wcale tego nie chce i bla bla bla. Nawet większość postaci z "Rywalek" mogę przyporządkować do tych z "Czerwonej Królowej". Mare- America, Evangeline- Celeste itd. itp. To szczerze mówiąc troszkę mi przeszkadzało w czytaniu, bo nie natrafiłam wcześniej na powieść tak podobną do którejś, którą już czytałam.
Mimo to powieść nadrabia akcją. Nie było nudnych fragmentów, przez które ledwo przebrnęłam, z czego bardzo się cieszę, bo już mam naprawdę dość takich momentów. Psują one "fajność" całej książki. Tutaj wszystko szło szybko, jedno wydarzenie ciągnęło za sobą konsekwencje drugiego. Postacie bardzo z bardzo specyficznym podejściem do życia, oczywiście jak to bywa w tego typu powieściach pokazane jest zetknięcie zupełnie różnych światów i następuje ono nagle. Tutaj te światy to Czerwoni i Srebni, różni ich kolor krwi i umiejętności. No, chociaż są także wyjątki, takie jak Mare. Tutaj kończę ten wątek, zanim zacznę spojlerować.
I końcówka... O mój Boże, no nie mogła być gorsza. To znaczy, nikt się jej raczej nie spodziewał i jest masakrycznie zaskakująca, ale no... Nie można było dać tam jakiegoś happy end'u? Zakończenie złamało moje serce, podeptało i jeszcze przeżuło.
Podsumowując- powieść trzyma w ciągłym napięciu, nie mogłam się od niej oderwać, niestety jednak momentami myliłam Amy z Mare itd. To chyba największy minus.
Moja ocena to takie mocne 7\10 :)
Do następnego wpisu!


Piosenka na dziś-> https://www.youtube.com/watch?v=lExW80sXsHs
Cytat dnia: "Imagine all the people" 

piątek, 19 czerwca 2015

"Kraina jutra"- recenzja filmu.

Witam! ♥
Jestem już po wszystkim egzaminach, poszło mi nawet dobrze, teraz czekam na wyniki. 
Dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki! 
I chciałabym podziękować za ponad 30 tys. wyświetleń! Jesteście wspaniali i kochani, dziękuję! Mam nadzieję, że jeszcze nie znudziły was moje przemyślenia i będziecie tu nadal zaglądać :)
Wspominałam już także, że chcę zmienić wygląd bloga. Prosiłam was o wybranie tła i dziękuję wszystkim, którzy zostawili pod tamtym postem swój komentarz. Niestety, nie będę mogła skorzystać waszych rad, bo dowiedziałam się, że tło które wybraliście będzie rozpikselowane :\ Więc będę musiała ustawić inne. Ale dziękuję wam za pomoc :)
A teraz zapraszam na recenzję filmu "Kraina Jutra"! 
Co mówi opis?
Dwoje bohaterów: uznany w dzieciństwie za geniusza, a obecnie rozczarowany życiem Frank oraz inteligentna nastolatka przepełniona zamiłowaniem do nauki Casey, wyrusza na niebezpieczną misję, której celem jest odkrycie tajemnicy miejsca zagubionego w czasie i przestrzeni, znanego jako "Kraina jutra".

Co mówię ja?
Film bardzo mi się spodobał. Chociaż miałam wrażenie, że fabuła się nie klei. Ogólnie cała produkcja była poplątana i troszkę nie jasna, ale nie zwraca się na to większej uwagi oglądając. Czułam też, że niektóre wątki są nie do końca wyjaśnione i aż zbyt zagmatwane. Jednak film nadrabia niezwykłymi zwrotami akcji i wspaniałymi scenami walki. W niektórych momentach aż dech zapiera w piersiach ze strachu, co będzie dalej. Nie zabrakło także wzruszeń... Może jeszcze ktoś z was obejrzy ten film, więc nie chcę spojlerować, ale jest kilka takich scen, które mocno ściskają za serce. Szczerze mówiąc było kilka takich momentów, w których mówiłam "Aha... Okay.", bo akcja była lekko dziwna i niejasna. Mimo to po wyjściu z sali byłam oszołomiona całym filmem, co oznacza, że był on naprawdę dobry. A co poniektóre teksty naprawdę mnie  rozwaliły, pomimo poważnej akcji można było się pośmiać. Główną ideą filmu jest uświadomienie ludziom, co może stać się z naszą planetą, jeżeli nie zaczniemy reagować na zagrożenia ze strony dzisiejszego środowiska. I naprawdę po wyjściu z sali głęboko zastanawiałam się nad zniszczeniami, które następują na Ziemi. Jeżeli nie chcemy odliczać dni do zagłady, musimy zacząć reagować- to główne przesłanie filmu.  Chętnie poszłabym na "Krainę jutra" jeszcze raz, ponieważ pomysł na produkcję jest bardzo dobry, tak samo jak obsada.

Co do obsady...
George Clooney... No co tu dużo mówić, cudowny. Potrafił zagrać miłość do dziewczynki, którą poznał jak był mały, a ona nie urosła i gdy był już dorosły nadal ją kochał... Podziwiam go, bo to naprawdę trudne do zagrania. Jest wiarygodny w każdej scenie, on nie gra, on opowiada sobą historię. Podziwiam także dziewczynkę, która grała Athenę, czyli Raffey Cassidy. Zagrała w filmie z Clooneyem, co chyba o czymś świadczy. Jest naprawdę cudowna. W jej oczach widać każdą emocję, nie było żadnego zachwiania. Mistrzostwo. Brittany Robertson także świetnie grała, jednak nie zachwyciła mnie tak bardzo jak swoje poprzednio wspomnianych aktorów. Oczywiście Hugh Laurie jak zwykle tajemniczy, a mimo to zabawny i dramatyczny jednocześnie. Pierce Gagnon oraz Thomas Robinson są straszliwie słodcy i cudni ♥

Podsumowując- serdecznie polecam film fanom produkcji fantasy. Wzruszająca, piękna, niezapomniana i dająca do myślenia "Kraina jutra" już w kinach!. ♥ 

Piosenka na dziś->  https://www.youtube.com/watch?v=ijIPmhvhtr0
Cytat dnia: "Wszyscy jesteśmy wariatami, tylko nie wszyscy jesteśmy zidentyfikowani."


czwartek, 4 czerwca 2015

"Will Grayson, Will Grayson"- John Green, David Levithan

Cześć! ♥
Wysyłam wam spóźnione życzenia z okazji dnia dziecka! ♥ Mam nadzieję, że poniedziałek minął wam świetnie, tak samo jak mi :)
Dziś zapraszam was na długą recenzję kolejnej książki Greena :) Obiecuję, że następna będzie krótsza! I następnym razem będzie to recenzja filmu... A jakiego? Zobaczycie za tydzień.
A teraz, zapraszam! ♥
Co mówi opis?
Pewnego zimnego wieczoru w Chicago przecinają się ścieżki dwóch Willów Graysonów. Nazywają się tak samo, ale do tej chwili żyli w zupełnie różnych światach. Teraz ich życie rusza w całkiem nowym i nieoczekiwanym kierunku. Po drodze jest miejsce na przyjaźń i miłość, muzykę i futbol, a emocjonalna plątanina znajduje kulminację w najbardziej szalonym i spektakularnym musicalu, jaki kiedykolwiek wystawiono na deskach licealnych scen.

Co mówię ja?
Czytałam o tej książce bardzo dużo dobrych opinii. Ludzie mówili, że to najlepsza książka Greena. Ja za to mówię zdecydowane- NIE.
Na okładce znajdziemy znak "MYŚL-NIK". Oznacza to, że powieść powinna "zmusić nas" do myślenia. Ja nie myślałam przy niej ani trochę. Było tam kilka momentów, przy których trzeba było wytężyć mózgownicę, ale to jeszcze nie powód, że pisać, że cała opowieść skłania do myślenia. Oczywiście, pewnie znalazły się osoby, które rozmyślały nad sytuacjami zaistniałymi w historii długo, ale ja po prostu przewracałam kolejne strony.
Czasem niektóre momenty były tak zagmatwane, że musiałam przypomnieć sobie, co się działo ileś tam stron wcześniej, żeby załapać, o co chodzi w całej sytuacji. Mam wrażenie, że książka jest niedopracowana, nie do końca przemyślana.
Fajne jest to, że da się odróżnić dwóch Willów, ponieważ jeden pisze każde zdanie mała literą. Na początku to mnie wkurzało, ale później się do tego przyzwyczaiłam. Autor  na końcu mówi, że Will postrzega siebie jako człowieka "pisanego małą literą", dlatego jego rozdziały są tak nietypowo sformułowane. Możecie mnie uznać za ignorantkę, ale ja uważam, że to bardziej po to, żeby odróżnić dwóch Willów.
Obrzydza mnie Kruchy. Wiem, że jest on przedstawiony w książce niekorzystnie specjalnie, ale no... Jak wyobrażam sobie niektóre sceny z nim, to aż mnie mdli. Jest chyba najgorszym z bohaterów w tej książce. Według mnie, oczywiście.
Zakończenie... Z jednej strony wszystko skończyło się w odpowiednim momencie, a z drugiej nie. Mam wrażenie, że historia z Maurą nie jest wyjaśniona. Nawet nie jest jakoś specjalnie kontynuowana. Na początku jest takie "BUM!", a później ten wątek schodzi na drugi plan i już nie powraca. Już zdążyłam się przyzwyczaić, że w książkach Greena wszystko kończy się bez wyjaśnienia, jednak nie zaczerpniecie tego wątku wyjątkowo mnie wkurzyło, bo uważam, że można go było nieźle pociągnąć, zrobić z niego fajną akcję z happy endem.
I po tym musicalu spodziewałam się troszkę więcej. W końcu miał być "spektakularny", a był... Według mnie przeciętny. Oczywiście, był nietypowy, ale nie zwalił mnie z nóg. Tak samo jak akcja Willów, którą organizowali. To było słodkie i w ogóle urocze, ale no... To nie to, czego oczekiwałam.
Sądziłam, że będzie więcej wątków z dwoma Willami. A więcej było wątków Kruchy-Will. A sądzę, że książka byłaby o wiele ciekawsza, gdyby oba Graysony wpadały na siebie częściej, bo są zupełnie różni i to jest w nich fascynujące. Po za tym opis książki mówi nam właśnie wokół nich będzie rozgrywana cała historia... A tu niespodzianka, głównym bohaterem stał się Kruchy Cooper.
W całej historii króluje wątek homoseksualny. W książkach Zielonego (choć akurat "W.G., W.G" nie jest tylko jego dziełem) zawsze poruszane są delikatne tematy, zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Ale uważam, że ta powieść jest aż zbyt odważna, że trochę przesadził. Ale może jestem przewrażliwiona, nie wiem.
Cały początek był okay, nawet mi się podobał, chociaż nie wciągnął mnie jak np. początek "Gwiazd naszych wina". Ale środek... niezbyt dobry. Tak samo końcówka. Mam wrażenie, że książka jest niekompletna. W każdym razie, jeżeli jesteście fanami twórczości Greena warto sięgnąć po "Will Grayson, Will Grayson" i sprawdzić, czy mówiłam prawdę i czy się ze mną zgadzacie.

Hu hu, to się rozpisałam! ^^
Mam jednak nadzieję, że dotrwaliście do końca i mimo moich nie za dobrych opinii o książce Greena i Levithana sięgniecie po nią i opiszecie mi swoje wrażenia.

Przepraszam, żę ta recenzja jest taka obszerna, ale po prostu chciałam wypisać wszystkie swoje odczucia, a jak widać troszkę ich tu dużo... Troszkę. :D
Do następnego wpisu! *-*

Cytat dnia: "We are the heroes of our times, but we're dancing with the demons in our minds."- cytat z piosenki "Heroes"- Mansa Zelmelrowa ♥


sobota, 23 maja 2015

"Urodzona o północy"- C.C Hunter

Hejoszki! ♥
Wczoraj ogłosiłam wyniki konkursu- obie dziewczyny już zgłosiły się po nagrody. Niestety, nie wszyscy umieją pogodzić się z przegraną... Wejdźcie tu (https://www.facebook.com/kuinawiblog/posts/465458250296239) i przeczytajcie, co wypisywała do mnie jedna uczestniczka. Śmieję się przez łzy widząc, jak bardzo bulwersuje się, bo nie wygrała :')
Mam w tym tygodniu egzaminy końcowe z fortepianu i skrzypiec, więc trzymajcie mocno kciuki!
I mam pytanko- co mogę zmienić w blogu, co jest nie tak? Będę wdzięczna za komentarze i rady. Możecie także pisać, co wam się podoba.
A teraz zapraszam na recenzję cudnej książki, jaką jest "Urodzona o północy". ♥
Co mówi opis?

Życie Kylie Galen zdaje się walić w gruzy. Umiera jej ukochana babcia, rzuca ją chłopak, jej rodzice się rozstają, a w dodatku ciągle widuje dziwną postać, której nikt poza nią zdaje się nie zauważać… Pewnego wieczora Kylie Galen ląduje na nieodpowiedniej imprezie z nieodpowiednimi ludźmi i to zmienia jej życie na zawsze. Matka wysyła ją do Wodospadów Cienia – na obóz dla trudnej młodzieży. Sformułowanie „trudna” jednak niezupełnie określa jej współobozowiczów. Okazuje się, że wraz z nią mieszkają tu wampiry, wilkołaki, zmiennokształtni, czarownice, elfy i inne nastolatki o ponadnaturalnych zdolnościach. Nikt nie wie jednak, jakie umiejętności ma Kylie… Jakby życie nie było wystarczająco skomplikowane, na scenie pojawiają się Derek i Lucas – półelf i wilkołak, którzy zajmują znaczące miejsce w życiu i sercu Kylie.


Co mówię ja?
Jedna z moich czytelniczek poprosiła mnie o ocenienie tej książki, bo wszyscy się nią zachwycają, a ja mam zazwyczaj obiektywne oceny (dziękuję, bardzo mi miło :D). Najpierw próbowałam zdobyć powieść w Matrasie- nie było. Miałam w planach zakupienie jej na targach książki, ale w końcu zdobyłam ją w Empiku. I muszę przyznać, że to jedna z książek wartych swojej ceny.
Rozumiem zachwyt "wszystkich", naprawdę. Książka już od samego początku wciąga nas w tajemniczy klimat typowy dla powieści fantasy, choć zaczyna się zwyczajnie. W ostatnim poście dodałam taki cytat "Wszystko zaczyna się normalnie, dopóki nie zorientujesz się, że coś jest nie tak.". Te słowa idealnie pasują do "Urodzonej o północy".
Ale żeby nie było tak kolorowo musze przyznać, że niektóre sytuacje w książce pojawiają się tak... Znikąd. Staram się nie spojlerować, więc ciężko rozwinąć mi ten wątek, ale chodzi mi o to, że rozmawia dwójka bohaterów i nagle sytuacja radykalnie się zmienia, tak po prostu, bez ładu i składu. To chyba jedyny minus.
Może się wydawać, że to kolejna książka o dziewczynie która nie może wybrać pomiędzy dwoma chłopakami i musi uratować świat. Może i tak jest, ale czytając naprawdę się tego nie czuje. Lucas na początku jest postacią negatywną i mało kto spodziewa się takiego zwrotu akcji. I tak naprawdę wolę go od Dereka. Są strasznie różni, ale według mnie ten pierwszy bardziej pasuje do Kylie. Przyjaciółki dziewczyny są bardzo specyficzne, ale bardzo mi się to podoba, w końcu książka bez tego wątku "idealnej przyjaźni".
Powieść jest pełna zaskoczeń, są momenty, w których trzeba odłożyć książkę i ochłonąć, dopiero później można czytać dalej, a to naprawdę dobrze o niej świadczy.
Podsumowując- polecam każdemu, kto lubi dobre historie fantasy, ponieważ "Urodzona o północy" jest jedną z przedstawicielek tego gatunku.
To już koniec recenzji, mam nadzieję, że dotrwaliście do końca.
Do następnego wpisu, paaa!


Cytat dnia: "Don't believe me, just watch!" 

piątek, 22 maja 2015

WYNIKI KONKURSU!


Witam!
Nadeszła ta długo wyczekiwana przez wszystkich chwila...
Wyniki konkursu z nagrodą książkową, który ogłosiłam tu, na blogu, 18.04.2015r.
Dostałam po trzy prace w każdej kategorii- przypominam, że pierwsza dotyczyła opowiadania, a druga pracy plastycznej. Trochę mi przykro, że zgłosiło się tak dużo osób, a dostałam tylko 6 prac... Więc bardzo was proszę, następnym razem zgłaszajcie się tylko wtedy, gdy jesteście pewni, że weźmiecie udział.

A teraz koniec gadania! Czas na ogłoszenie wyników :)

W obu kategoriach przyznałam tylko pierwsze miejsce- uznałam, że wszystkie inne prace są cudne i nie mogłabym wybrać jednego drugiego miejsca.

Więc pierwsze miejsce w kategorii pisemnej oraz książkę "Nieautoryzowana biografia gwiazd Igrzysk Śmierci" otrzymuje...
"TA IRYTUJĄCA"! ♥
Gratuluję!


Pierwsze miejsce w kategorii plastycznej oraz komiks "Złodziej Pioruna" otrzymuje...
JULIA MAZUR! ♥
Tak samo gratuluję!

Proszę obie panie o zgłoszenie się na priv na moją stronę na fb, lub na mojego maila, potrzebuję waszego dokładnego adresu do wysłania nagrody.

Zamieszczę tu niżej obie wygrane prace- dzieła, które nie wygrały także zamieszczę na blogu, oczywiście za zgodą autorów :)

I teraz tłumaczę, dlaczego wybrałam akurat te prace.
Praca pisemna naprawdę mnie urzekła, wzruszyłam się czytając ją. Strasznie podoba mi się pomysł napisania opowiadania z perspektywy książki- jest to coś nowego, coś, czego wcześniej nie widziałam.
Byłam pod wielkim podziwem pracy, jaką włożyła w swoje dzieło Julia, naprawdę. Praca nie jest kolorowa, ale naprawdę mi to nie przeszkadza. Narysowała tyle książek, napisała tyle tytułów... I praca jest związana z blogiem, co też jest bardzo ważne :)

Gratuluję wszystkim uczestnikom, każda praca była naprawdę cudna! ♥
I proszę, aby osoby które nie wygrały nie miały do mnie zbędnych pretensji- werdykt to moje zdanie, moja decyzja, nikt ani nic innego nie miało na mnie wpływu, tym bardziej, że żaden z moich znajomych nie wziął udziału w konkursie.
Teraz zapraszam do zapoznania się z pracami, które wygrały c:



Z INNEJ PERSPEKTYWY
(opowiadanie "Ta Irytująca")

 

Dzień jak codzień. Chłopiec, który mnie wypożyczył pomazał moje kartki. Czuję się zbrukana. Zagiął moje strony, nie licząc się z mymi uczuciami. Zostałam rzucona pod łóżko i pozostawiona. Lecz chyba w końcu ruszył swoją głową i wydobył mnie z otchłani ciemności. Szybko i dosyć niezdarnie wepchnął mnie do swojej szkolnej torby. Cuchnęło w niej pleśnią. Jego podręczniki ścisnęły mnie i zdusiły. Mijały godziny. Co chwilę potrząsał torbą, otwierał ją, zamykał, wyjmował niektóre rzeczy, a inne znów odkładał. W końcu skończył się jego dzień szkolny. Gdy schował ostatni zeszyt zauważył mnie. Biegł do biblioteki jak szalony. Chyba wiedział co grozi za nieoddanie książek do biblioteki. Albo poprostu mu ciążyłam. Nie pamiętam już kto ostatnio traktował mnie jak księżniczkę. Jak najcenniejszy skarb na świecie. Usłyszałam jak otwierał drzwi i chwilę potem włożył dużą dłoń do torby. Brutalnie wyciągnięta, zostałam podana znudzonej bibliotekarce. Nawet nie chce jej się sprawdzać jak mnie traktował. Czy nie jestem uszkodzona. Powoli żuła gumę, gdy odkładała mnie wśród moje siostry i braci. Wszyscy czekaliśmy na kogoś z sercem kto nas pokocha. I tak mijało nasze życie, aż do momentu rozpadu stron. Byłam wypożyczana niewiele razy, pamiętam prawie każdego, kto mnie wziął. Co z tego, że jestem bardzo poszukiwana przez ludzi jak i tak okazuje się, że moja fabuła ich odpycha po pierwszych słowach. Nie chcą się zagłębić dalej. Są powierzchowni.

Mijały dni. Miesiąc, drugi. I nagle usłyszałam rozmowę bibliotekarki z dziewczyną. Była młoda, sądząc po głosie. Pytała o mnie. Kobieta wskazała jej właściwy regał, a ta ruszyła przed siebie sprężystym krokiem. Przesuwała bystrymi oczami po grzbietach moich pobratymców i w końcu natrafiła na mnie. Piękny uśmiech rozjaśnił jej i tak już śliczną buzię. Delikatnie wyjęła mnie z półki i z uczuciem przyglądała się mojej okładce. Podeszła do bibliotekarki, która miała na imię Sara.

- Nie chcę jej wypożyczyć, tylko kupić. Czy mogłabym? - pyta ostrożnie, a ja czuję się najszczęśliwszą książką na ziemi. Sara przygląda się jej chwilę i kiwa głową. Na chwilę czuję na sobie jej zimne palce, które oceniają moją wartość.

-Dziecko musisz mi dać dwadzieścia złotych jeśli chcesz ją mieć. Uwierz mi nie jest warta nawet tyle - ostrzega ją. Przykro mi się zrobiło. Ale widać, że dziewczyna nie zamierzała odpuścić, bo z kieszeni wyciągnęła banknot. Podała go kobiecie, która tylko pokręciła głową na znak dezaprobaty i wykreśliła mnie z tak zwanej Listy Obecności. Już nie byłam dla wszystkich. Tylko dla niej. Z podekscytowaniem wyszła z biblioteki. Powoli i ostrożnie włożyła mnie do plecaka wśród zadbanych zeszytów. Jechałyśmy chyba autobusem, a potem pieszo doszła do domu. Równie delikatnie jak mnie włożyła, tak wyciągnęła i odłożyła na biurko.

-Niedługo wrócę - obiecała mi. Ona czuje, że rozumiem. Że też mam uczucia. Minęła może godzinka jak wróciła. Nie zrobiła lekcji tylko od razu mnie pochwyciła i wygodnie rozsiadła się na łóżku. Najpierw obejrzała moje oszpecone kartki. Smutno westchnęła i pogładziła je z miłością palcem. Dla niej nie liczyło się, że jestem brudna. Ona kochała mnie całą.

-Jestem Julia i nigdy nic ci nie zrobię - obiecała. Z zafascynowaniem czytała kolejne strony, zagłębiając się w krainę baśni. Mijały godziny, a ona tylko czytała. Gdy ostatnie słowo do niej dotarło wybuchła szczerym płaczem. Osunęła mnie na bezpieczną odległość, by nie zmoczyć kartek i dalej płakała.

-Jesteś najlepszą książką jaką czytałam - wyszeptała do mnie i odgarnęła z twarzy pasmo swoich włosów. Teraz się uśmiecha. Jest szczęśliwa, bo mnie zabrała do domu. Nie żal jej pieniędzy za które mogła kupić książkę w znacznie lepszym stanie z piękniejszą okładką i z piękniejszym zakończeniem.
W końcu odnalazłam dom, a Julia -moja bohaterka- mnie uratowała. Zostałyśmy rodziną już na zawsze, a ona co rok na nowo odkrywa tą samą historię i wciąż mnie kocha.                 
                                         
 A tutaj widzicie pracę użytkownika "Ta Irytująca" :)

Dziękuję za przeczytanie posta, mam nadzieję, że w następnym konkursie dostanę więcej zgłoszeń! ;)

Cytat dnia: "Show must go on!"- krótkie, ale z przesłaniem ♥