niedziela, 27 listopada 2016

"Korona"- Kierra Cass

Cześć!
Mam bardzo mało wyświetleń pod postami, ale dziś uznałam, że będę pisać dalej, choćby dla tych kilku wiernych czytelników:)
Dosyć długo nie było tu recenzji, a to dlatego, że tydzień temu nie miałam dostępu do komputera. Wczoraj byłam na chyba najbardziej rozchwytywanym filmie w ostatnim czasie (pewnie już wiesz, o który chodzi) i za pewne za tydzień pojawi się tu jego recenzja.
A dziś zapraszam do przeczytania mojej opinii na temat "Korony"!

Co mówi opis?
Dwadzieścia lat minęło od wydarzeń z „Jedynej”. Córka Americi i Maxona - księżniczka Eadlyn nie sądzi, że uda jej się znaleźć prawdziwego partnera wśród konkursowych trzydziestu pięciu zalotników, nie mówiąc już o prawdziwej miłości. Ale czasami serce znajdzie sposób, aby nas zaskoczyć. Eadlyn musi dokonać wyboru, który okaże się trudniejszy niż ktokolwiek się mógł spodziewać...

Co mówię ja?

Zaczęłam czytać "Koronę" dosłownie pół godziny po skończeniu "Biblioteki dusz". Stałam przed półką wybierając następną lekturę- kierowałam się głównie tym, by była względnie lekka, żebym mogła stopniowo leczyć się z kaca po "Osobliwym domu...".
W porównaniu do powieści Riggsa piątą część "Rywalek" czytało mi się jak opowiadanie na wattpadzie. Wszystko wydawało mi się totalnie oderwane od rzeczywistości, ale w inny sposób niż w powieściach sci-fi, nawet choroba Americi ukazana już pod koniec "Następczyni" wydawała się mało groźna, bo wiedziałam, że nie ważne, jak poważną operację by przeszła, udałaby się bez żadnych powikłań, bo o to chodzi w tego typu historiach. Są bajkowe. Nie ważne, co dzieje się w środku, na końcu musi być ślub. Chociaż lekkim zaprzeczeniem tej teorii jest "Jedyne", pod koniec której wydarzenia przybierają straszny bieg i ginie królewska para. Przeczytałam "Koronę" w niecałe 7 godzin. To głównie zasługa nie skomplikowanej akcji i krótkich rozdziałów, które przyczyniają się do szybkiego wertowania stron. Uwierzcie mi, lepiej czyta się powieść, gdy nie posiada ona dwóch rozdziałów dzielących książkę na połowę. Po prostu mózg inaczej pracuje, to kwestia nastawienia. 
Niedawno sądziłam, że Eadlyn to najbardziej denerwująca postać, z jaką kiedykolwiek się spotkałam. No dobra, może pomijając Katniss. I faktycznie, w "Następczyni" tak było, męczyłam się z nią niemiłosiernie. Natomiast w tej części czułam, jakby autorka chciała odkupić winy za stworzenie tak negatywnie postrzeganej bohaterki i wywróciła ja o 180 stopni. Wiem, że chodziło też o pokazanie, jak można zmienić się pod wpływem ludzi i zdarzeń pojawiających się znienacka w naszym życiu, ale był to dla mnie lekki szok. Oczywiście pozytywny, zdążyłam się z księżniczką "zaprzyjaźnić".
"Korona" zaczyna się od odesłania sporej liczby kandydatów z Eliminacji co wprowadziło świeży podmuch i łatwiej było się w chłopcach połapać. Zostali tylko ci naprawdę warci uwagi, którzy coś do tego dzieła wnieśli. Dziwił mnie fakt, że gdy w podstawowej trylogii America i Maxon praktycznie cały czas się kłócili, a w czwartej części Eadlyn również nie był najspokojniejszą osobą, tu do kłótni między uczestnikami konkursu a córką króla nie dochodziło, przynajmniej do takich poważnych. Myślałam, że pod koniec coś zawrze między Kilem a główną bohaterką, a tu proszę- bezproblemowe rozwiązanie, wszyscy są szczęśliwi, każdego udaje się udobruchać, co do tej pory u Kierry Cass było raczej niespotykane. Miałam wrażenie, jakby tę ostatnią już część (przynajmniej takie mam informacje) chciała jak najmocniej "wygładzić", żeby nie pozostawić w czytelniku niesmaku. 
Autorka chciała wykonać kilka zwrotów akcji i niestety muszę przyznać, że nie do końca jej do wyszło... Sprawa z Lady Bries wydawała mi się totalnie wyrwana z kontekstu, niby się tego nie spodziewałam, a jednak sztuką jest zasiać w czytelniku ziarnko zastanowienia i w kulminacyjnym punkcie wyjaśnić taki motyw. Tutaj wyjaśnienie padło znienacka, totalnie na szybko i bez wcześniejszego jako takiego wprowadzenia.
Głośno śmiałam się przy wątku homoseksualnym, bo było to troszkę nieudolne, ale jednak na swój sposób urocze. I faktycznie, akurat tego się nie spodziewałam, ale domyślałam się różnych wersji. 
Jeżeli chodzi o Merida jako czarny charakter- dobry motyw, miał swój plan, ale oczywiście w tego typu bajkowych powieściach dobro zawsze wygrywa ze złem. 
Od początku podejrzewałam, kogo wybierze Eadlyn, ta część tylko mnie w tym utwierdziła, nawet próby zmącenia fabuły nie wpłynęły na moje zdanie. Chociaż przyznam, że końcówka wydawała mi się z lekka chaotyczna- władczyni kraju od tak w kilka minut zmienia zdanie co do jednej z najważniejszych decyzji w swoim życiu. No cóż, ważne, że będzie szczęśliwa, o to chodziło.
Napiszę coś, czego po "Następczyni" nawet nie pomyślałam- będę tęsknić za tą serią. Ma w sobie taki urok, pewną magię. Przeczytałabym "Koronę" jeszcze raz, bo mimo choroby wprawiła mnie w naprawdę świetny nastrój. Potrzebowałam mocnego, konkretnego happy endu.

Uf, już koniec. Rozpisałam się! Mam nadzieję, że dotarłeś do końca i zostawisz mi jakiś motywujący do pisania komentarz (uzasadniona krytyka też się liczy. Miłego dnia!

Cytat dnia: "Roses are red, violets are blue, book costs less than dinner for two."
Piosenka na dziś-> "God Rest Ye Merry Gentlemen" - Pentatonix

niedziela, 6 listopada 2016

"Biblioteka dusz"- Ransom Riggs

Cześć!
Na długim weekendzie udało mi się skończyć dwie książki i zacząć trzecią, więc blog powraca powoli do swojej pierwotnej formy, szykuje się więcej książkowych recenzji. Napisz mi w komentarzu, jakie wpisy najbardziej lubisz- a może masz jakieś konkretne życzenia co do recenzji? Może akurat będę mogła je spełnić:)
Dziś zapraszam na moją opinię o trzeciej części serii "Osobliwy dom pani Peregrine", o której ostatnio bywa głośno.

Tytuł oryginalny: "Library of souls"
Autor: Ransom Riggs
Liczba stron: 496
Wydawnictwo: Media Rodzina

Co mówi opis?
Przygoda, która rozpoczęła się w "Osobliwym domu pani Peregrine" i trwała w "Mieście cieni", ma wielki finał w Bibliotece dusz. Szesnastoletni Jacob odkrywa w sobie nową, potężną moc i wyrusza na ratunek osobliwym towarzyszom więzionym w pilnie strzeżonej twierdzy. W wyprawie towarzyszy mu Emma Bloom, dziewczyna, która włada ogniem, oraz Addison MacHenry, pies umiejący odnaleźć trop zaginionych dzieci. Bohaterowie wędrują ze współczesnego Londynu do labiryntu zaułków Diabelskiego Poletka, najbardziej parszywego zakamarka wiktoriańskiej Anglii. W tym miejscu raz na zawsze przesądzi się los osobliwych dzieci całego świata. Podobnie jak poprzednie dwie książki z serii, "Biblioteka dusz" łączy emocjonującą fantastykę z niepublikowanymi fotografiami sprzed wielu dziesiątków lat, tworząc zupełnie wyjątkową opowieść.

Co mówię ja?

Spałam już ponad 9 godzin po skończeniu "Biblioteki dusz", więc ochłonęłam i moja opinia będzie (chyba) obiektywna. 
Dla wielu czytelników seria o osobliwcach może wydawać się nudna, ponieważ posiada dosyć rozbudowane opisy, jednak nie są one tak męczące jak u nieco starszych autorów. Riggs nie rozwodzi się nad drzewami rosnącymi przy drodze, tylko nad konkretnym celem, prowadzi do niego drogą mniej oczywistą niż możemy przypuszczać.
Odkąd poznałam tę serię nie wierzyłam, że może skończyć się źle, ale pod koniec trzeciej części sytuacja była tak beznadziejna, że czarne myśli przemykały mi przez głowę. Nie sądziłam jednak, że autor byłby na tyle podły, by rozdzielić Jake'a i osobliwców. Zakończenie było tak idealne! Szczerze mówiąc zdziwiłam się, że jedna osobliwa dziewczynka naprawdę zginęła. No, przynajmniej nie pojawiła się już na koniec powieści. Czuję przez to jakąś pustkę, jakby to rzucało cień na słoneczne zakończenie. Jestem strasznie wymagająca i chciałabym, żeby losy każdej z postaci się wyjaśniły, np. głuchych bliźniaków czy Meliny, bo ich wątek był naprawdę ciekawy, a odegrali w tej części niewielką rolę. Wiem jednak, że taki niedosyt powinien we mnie pozostać- oznacza to, że trylogia była na tyle dobra, bym teraz przeznaczała czas na zastanawianie się, co było dalej.
Obawiałam się, że Riggs przesadzi z wyobraźnią (czy to w ogóle możliwe?) i każdy zacznie zdradzać każdego, co na początku faktycznie jest zaskoczeniem, ale później łatwo wywnioskować, kto ma jakie intencje. Faktycznie w pewnym momencie zaczęło się na to zapowiadać, włączyła mi się w głowie ostrzegawcza lampka, bo bardzo nie chciałam zawieść się na tej części, ale całe szczęście wszystko było idealnie wyważone, w odpowiednim momencie to co powinno wróciło do jako takiej normy. 
Jacob jest jednym z mniej denerwujących głównych bohaterów, naprawdę czuję, jakbym się z nim zaprzyjaźniła. Bardzo przyjemnie czyta się tę historię z jego punktu widzenia, bo gdyby na przykład opowiadała to Emma, niektóre wątki mogłyby być emocjonalnie przerysowane.
Nie będę pisać więcej, ponieważ za wszelką cenę chcę powstrzymać się od spojlerów- nie będę odbierać tym, którzy nie mieli tej powieści w swoich łapkach przyjemności czytania :) 

Życzę miłej niedzieli, przetrwajcie ten tydzień, kontaktujcie się ze mną, żebym wiedziała, że nie piszę sama do siebie.
Do napisania!

Piosenka na dziś-> "The Hobbit - Misty Mountains Orchestral Cover"
Cytat dnia: "Wolę jedno życie z tobą niż samotność przez wszystkie ery tego świata." -J.R.R Tolkien

sobota, 29 października 2016

"Prestiż"- recenzja filmu.

Cześć!
Uświadomiłam sobie, że w tym roku szkolnym wyjątkowo nie mam czasu na czytanie, a co się z tym wiąże, recenzji książkowych będzie duuużo mniej. Przepraszam, sama tego nie przewidziałam. Za to obiecuję, że nie zabraknie recenzji filmowych i innych wpisów. Nie zapomnę o Was, jeśli Wy nie zapomnicie o mnie.

Co mówi opis?
Thriller utkany z iluzji, intrygi i śmiertelnego niebezpieczeństwa. Opowieść o dwóch iluzjonistach między którymi rodzi się zażarta rywalizacja  przeradzająca się w wojnę na sztuczki i nieposkromione pragnienie odkrycia tajemnic zawodowych rywala. 

Co mówię ja?
Opisów krótki, ale co więcej można powiedzieć, nie zdradzając ważnych wątków tego filmu, do których trzeba dojść samemu? 
Oglądałam "Prestiż" dwa razy- największe wrażenie robi za pierwszym razem. Podobny do "Iluzji", chociaż jest w nim dużo mniej akcji, która trzyma w napięciu. Szczerze mówiąc za drugim razem przez pierwsze pół godziny się nudziłam, bo nie musiałam już układać sobie wszystkiego w głowie, starałam się skupiać na dialogach i wyłapywać niuanse, których wcześniej nie zauważyłam, a to jest w tego typu filmach bardzo ważne. 
Nie patrzyłam wcześniej na tę produkcje pod kątem gatunku science fiction, więc ciężko było mi ogarnąć niektóre wątki. Mówię głównie o tym z tajemniczą maszyną do wykonywania Znikającego Człowieka. Patrzyłam na to zbyt realnie, próbowałam tłumaczyć to sobie jakoś "życiowo", ale za drugim razem nie miała z tym problemu. Doszło do mnie, że jednak wszystko tu jest możliwe, że nie trzeba trzymać się praw fizyki, że można rozumować inaczej. 
Rozwiązanie wątku Bordena bardzo mnie zaskoczyło- to było niby jedno z bardziej przewidywalnych rozwiązań, ale właśnie dlatego nie brałam go pod uwagę. Sprytne zagranie ze strony scenarzystów. 
Uwielbiam filmy, podczas których ma się niezły mętlik w głowie i stopniowo wszystko zaczyna się wyjaśniać, ale najważniejsze aspekty są wytłumaczone pod koniec, w kulminacyjnym momencie. To niesamowite uczucie oczekiwania na rozwiązanie towarzyszy przede wszystkim filmom o iluzjonistach.
Zakończenie "Prestiżu" jak najbardziej robi wrażenie, to nie podlega dyskusji. Do tego jeszcze długo po zakończeniu seansu widz zastanawia się, "dlaczego...?". Na pewno nie jest to produkcja dla fanów romansów, którzy lubią mieć wszystko podane jak na tacy. Trzeba sporo główkować.
Jeżeli chodzi o obsadę, wystarczy spojrzeć i gołym okiem widać, na jak wysokim poziomie jest gra aktorska. Christian Bale i Hugh Jackman w głównych rolach, Scarlett Johanson jak asystentka iluzjonisty spisali się idealnie, ciężko znaleźć jakiekolwiek zastrzeżenia.
Jeśli jeszcze nie oglądałeś tego filmu, to koniecznie musisz to nadrobić. Jednak podczas oglądania radzę się skupić, żeby później nie mieć problemów z połapaniem się w fabule. 

To tyle na dziś, napisz mi w komentarzu co sądzisz o mojej recenzji lub o "Prestiżu". Pamiętaj, komentarze bardzo mnie motywują! 
Miłego długiego weekendu :)

Piosenka na dziś-> Side to Side - Ariana Grande ft. Nicki Minaj | Macy Kate Cover
Cytat dnia: ",,,pisnęliśmy i my zarazem zwycięsko jak i rozpaczliwie, za wszystko co straciliśmy i za wszystko, co mieliśmy zyskać." -"Osobliwy dom pani Peregrine"

piątek, 21 października 2016

"Osobliwy dom Pani Peregrine"- recenzja filmu.

Cześć!
Przyszedł czas na pierwszą recenzję po długiej przerwie. Co prawda nie książkowa, bo filmowa, ale myślę, że to nie problem. Będzie mi niezmiernie miło, jeżeli zostawisz pod tym wpisem komentarz. A teraz nie przydłużam, zapraszam!
Co mówi opis?
Wizjonerski reżyser Tim Burton, przedstawia ekranizację pierwszej z cyklu bestsellerowych powieści Ransoma Riggsa. 
Podążając za wskazówkami, które zostawił mu ukochany dziadek, Jake odkrywa, że istnieje niezwykły świat poza czasem i przestrzenią, a w nim niezwykłe miejsce, zwane „Osobliwym domem pani Peregrine”. Jake poznaje niesamowite moce mieszkańców domu i dowiaduje się, że mają oni potężnych wrogów. Wkrótce przekona się, że jeśli chce ocalić swych nowych przyjaciół, musi nauczyć się korzystać z ”osobliwości”, którą sam został.

Co mówię ja?
Tak, przeczytałam książkę przed obejrzeniem filmu. Nawet dwie części- aktualnie jestem w środku trzeciej, jej recenzja niewątpliwie tu zagości. I tak, byłam mocno zirytowana, gdy wychodziłam z sali kinowej. Przez ostatnie 5-7 minut seansu powtarzałam w kółko "co, co, co...". Nie mogłam się połapać. Najbardziej denerwował mnie fakt, że fabułę przekształcili w taki sposób, by móc zakończyć kręcenie na jednej części. To było po prostu za proste. Nie jestem w stanie opisać wydarzeń z książki nie pomijając po drodze ważnych wątków- film za to mogę powtórzyć od początku do końca. Typowy schemat- dobro, zło, szczęśliwe zakończenie.
Gdyby tak uznać, że książka nigdy nie powstała, jedyną irytującą rzeczą w tej produkcji byłby polski dubbing, który mogę śmiało uznać za bardzo słaby.
Było kilka faktycznie dobrych scen- m.in przebudzenie Victora. Eva Green jako pani Peregrine miała swój urok, chociaż wyobrażałam sobie tę postać zawsze jako poważną, pomarszczoną staruszkę. Jednak myślę, że aktorka jak najbardziej stanęła na wysokości zadania i olśniewała za równo urodą jak i charyzmą.
Potrzebowałam kilku minut, by załapać wszystkie zmiany w wieku, wyglądzie, imionach i osobliwościach postaci. Zastanawiam się, w czym tak bardzo przeszkadzałoby trzymanie się powieści w tych kwestiach, ale no nie będę wnikać. Najciężej było mi pogodzić się z tym, że Olive została przedstawiona jako nastolatka władająca ogniem. Totalne nieporozumienie.
Do kina dodatkowo ciągnął mnie fakt, iż jest to film w reżyserii Tima Burtona- i faktycznie, było to widać, ale momentami miałam wątpliwości. Podczas sceny walki z głucholcami (lub głuchopiorami, jak to zostało przetłumaczone) zasłaniałam oczy- oczywiście nie ze strachu, bardziej z zażenowania. Gonitwa po parku rozrywki, do tego ta nie pasująca do sytuacji muzyka. Mimo to byłam pod wrażeniem pomysłowości scenarzysty, jeżeli chodzi o scenę z dwoma Jake'ami, jeżeli mogę tak to ująć. Spodobało mi się to.
Muszę wspomnieć o wątku osobliwych bliźniaków, o których w książce nie było zbyt wiele powiedziane. Spodobało mi się to, że w filmie było ich więcej i poznaliśmy tajemnicę, a mianowicie dlaczego mają swoje białe kombinezony. Świetnie pomyślane.
Sama produkcja jest piękna złożona wizualnie, bardzo przyjemnie się ją oglądało. Do tego cudowna muzyka- początek mnie urzekł, to była jedna z najlepszych scen. Mówię o samiutkim początku, gdy po ekranie przewijały się zdjęcia osobliwych dzieci. Nie do końca podobały się urwane przejścia między scenami, czasem ciężko było się połapać, czy to kontynuacja, czy zmiana sytuacji.
Do tej pory jestem zachwycona scenerią samego sierocińca- budynek oddawał klimat zawarty w powieści. Do tego ogród z kolorami tak żywymi, że aż raziły w oczy. Nie przeszkadzało mi to.
Wypowiem się jeszcze krótko co do Asy jako Jacoba- pasował do niej niesamowicie. Za równo wyglądem, jak i ruchami i mimiką twarzy. Cieszę się, że to właśnie on otrzymał tę rolę.
Pochwalę się jeszcze. Byłam na tym filmie z przyjaciółką, która nie lubi czytać książek. Po wyjściu z sali kinowej uznała, że chce koniecznie przeczytać :"Osobliwy dom...", bo musi wiedzieć, jak to wyglądało pierwotnie. Nawróciłam jedną duszę♥

Dziękuję, że przeczytałeś tę recenzję. Zostaw pod wpisem komentarz, będzie mi niezmiernie miło:)
Miłego dnia!

Piosenka na dziś-> I See Fire - Ed Sheeran (Janet Devlin cover)
Cytat dnia: "Dear God, if I ever lose my hope please show me, that you're plans are better than my ideas."

sobota, 15 października 2016

Zacznijmy od nowa.

Cześć,
nie mam pojęcia, jakimi słowami witać się ponad półrocznej przerwie, nigdy wcześniej tego nie robiłam. Jeżeli akurat to czytasz, to oznacza, że musiałeś kliknąć w link. Może trafiłeś tu przypadkiem, ale jeżeli dotrwałeś aż do trzeciego zdania tego wpisu to oznacza, że jednak jesteś ciekawy tego, co chcę przekazać. W takim razie kończę zbędne przydłużanie.
Zacznijmy od początku.
Bardzo możliwe, że mnie znasz. Czytałeś moje recenzje przed przerwą, pewnie Ci się podobały, skoro wróciłeś. Jest mi z tego powodu niezmiernie miło, naprawdę. Jeżeli jednak nie kojarzysz mnie nawet w najmniejszym stopniu, postaram się streścić swoją skromną osobę w kilku zdaniach.
Nazywam się Julia, w internecie przedstawiam się jako Kuinawi. Moim życiem zawładnęła muzyka. Uczę się w gimnazjum muzycznym, śpiewam też w chórze opery. W przerwach między rutyną a niezwykłymi wydarzeniami czytam książki, kiedy mam więcej czasu kocham oglądać filmy. Interesuję się hollywoodzkim środowiskiem, uwielbiam czytać o Oscarach, kulisach powstawania produkcji, więc jeżeli natknąłeś się na coś ciekawego, proszę, podeślij mi to. W komentarzu, na maila, na facebooku. Posiadam większość istniejących mediów społecznościowych.
Jestem marzycielką, kocham uświadamiać ludzi, że cokolwiek by się nie działo, życie jest piękne. Zmieniłam nastawienie do życie o 180 stopni, pokochałam je. Zaczęłam świadomie odróżniać dobro od zła. Po prostu stałam się lepszym człowiekiem.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że powrót nie będzie łatwy- nie miałam wielu czytelników, większość wyświetleń to były przypadkowe wejścia, a jednak mam nadzieję, że uda mi się zdobyć zaufanie kilku osób i znów odnajdę sens pisania recenzji i własnych przemyśleń.
Nie obiecuję, że wpisy pojawiać się będą co tydzień- poprzednio mocno trzymałam się tej zasady i to był błąd, często pisałam o niczym, oby obiecany post się pojawił. Tym razem chcę tego uniknąć.
Jeżeli doczytałeś to do końca, myślę, że będziesz jedną z tych osób, które będą zaglądać tu częściej, może nawet regularnie, Będę zaszczycona. Witam Cię w moim świecie i życzę miłego dnia!

Julia.

środa, 29 czerwca 2016

Zawieszam bloga!

Cześć!
Ociągałam pisanie tego posta, nie chciałam, by się pojawiał, ale już nic mnie nie motywuje.
Pamiętam, jak w kwietniu już miałam zamieszczać taki sam wpis, ale pod recenzją jednej z książek zobaczyłam ponad 1000 wyświetleń. Dało mi to ogromnego kopa, nabrałam chęci do pisania. Teraz, gdy widzę pod recenzją 30 wyświetleń czuję, że moje starania idą na marne, bo pewnie 20 z tych 30 wejść to tylko takie "wejdę, zobaczę co to i wyjdę", bez czytania recenzji. 
To dobry czas, żeby zrobić sobie przerwę. Może wrócę, jeżeli znów będę miała wenę.
Jeżeli w ogóle to czytasz, życzę Ci cudownych wakacji przesiąkniętych słońcem i dobrą zabawą. Zajrzyj tu jeszcze kiedyś, może akurat natkniesz się na mój "wielki powrót". 


Do napisania!
Kuinawi

sobota, 25 czerwca 2016

"Pokój"- Emma Donoghue

Cześć!
Statystyki spadły mi drastycznie, ale nie dziwi mnie to- bardzo zaniedbałam bloga, ale to przez brak czasu. Tak, wiem, ciągle się tak tłumaczę, ale uwierzcie, sama myślałam, że ostatni tydzień nauki
będę miała wolny, a okazało się, że było zupełnie odwrotnie. Na szczęście już od poniedziałku oficjalnie rozpoczynają się wakacje i naprawdę postaram się trochę rozruszać stronę. Szczerze mówiąc boję się o recenzję, bo jestem w trakcie "Szklanego miecza" już od miesiąca i kończenie tego idzie mi naprawdę opornie. Napiszcie w komentarzu, czy Wam też tak wolno to szło. Nie chcę zostawić tej serii bez skończenia, ale z drugiej strony baaardzo się z nią męczę.
A teraz zapraszam do przeczytania recenzji przecudownej powieści "Pokój". Napracowałam się nad pisaniem tej opinii, więc będzie mi miło zobaczyć chociaż kilka komentarzu na jej temat.

Podstawowe informacje!
Oryginalny tytuł: "Room"
Autorka: Emma Donoghue
Liczba stron: 419
Wydawnictwo: Sonia Draga


Co mówi opis?
Porywająca historia o matce i synu oraz ich miłości pozwalającej przetrwać to, czego przetrwać niepodobna. To powieść przejmująca, chwytająca za serce, poruszająca najczulsze struny naszej wrażliwości.

Co mówię ja?


Po przeczytaniu tej książki jestem za razem zachwycona i zdruzgotana.
Opowiedziana historia pod żadnym względem nie jest prosta do zaakceptowania, do tego opowiedziana oczami małego chłopca, więc wiele sytuacji jest przedstawionych jakby okrężną drogą, bo wiadomo, że dziecko wszystko rozumie trochę inaczej. Do tego jeszcze TAKIE dziecko, które pierwsze 5 lat swojego życia spędziło w zamknięciu i gdy wychodzi na zewnątrz dosłownie nie potrafi żyć.
Z pewnością nie jest to powieść dla osób o słabych nerwach. Ja sama, chociaż doskonale wiedziałam, jak wszystko się potoczy, bo wcześniej obejrzałam film, strasznie się stresowałam. Bardzo ciężko jest pogodzić się z faktem, że wszystko oparte jest na sprawie Josepha Fritzla, która działa się naprawdę. W ogóle nie umiem sobie uświadomić, że po Ziemi chodzą tacy ludzie i oddychają dokładnie tym samym powietrzem co każdy przeciętny, niczym nie wyróżniający się człowiek.
Wielkie uznanie dla autorki za to, że podjęła się napisania książki o tak trudnym temacie. Dodatkowym utrudnieniem na pewno był język, jakim powieść została napisana- słowa poprzekręcane przez dziecięcą główkę dla dorosłej osoby są na pewno nie lada wyzwaniem.
Świetnie przedstawione sprzeczne emocje matki i syna. Kobieta zamknięta od 7 lat po wyjściu ze swojego dotychczasowego więzienia w końcu może wrócić do normalnego życia i początkowo jest tym zachwycona, co jest oczywiście uzasadnione oraz chłopiec, dla którego Pokój stał się domem, a opisane w historii "Nazewnątrz" mocno go przeraża. Przyzwyczaił się do pewnych norm i reguł, takich jak Niedzielna Rozpusta czy karmienie piersią, a gdy w otaczającym go świecie zaczyna tego brakować, nie potrafi się z tym pogodzić. Każda scena kłótni między matką a synem wywoływała we mnie bardzo burzliwe emocje, ale za razem dziwiłam się, ile cierpliwości ma w sobie ta kobieta, bo mimo tego co przeszła była w stanie trzeźwo wychowywać swoje dziecko i co najważniejsze- kochała je nad życie, chociaż było owocem traumy.
Plusem tego, że historia opowiedziana została oczami pięcioletniego Jacka jest to, że nadaje to tej książce pewnego uroku, niewinności i niekonwencjonalności. Minusem niestety jest to, że nie dowiadujemy się wielu ważnych rzeczy, np. nie poznajemy prawdziwego imienia Mamy oraz to, że wiele sytuacji i emocji widzimy jakby przez zamgloną szybę, bo wiadomo, że taki mały chłopiec odbiera każde zdarzenie inaczej.
Szkoda, że autorka nie rozwinęła trochę bardziej wątku z ojcem Mamy, chciałabym się dowiedzieć, jak potoczyły się jego relacje z córką.

No tak, rozpisałam się, jak zwykle przy książkach, które mnie wciągają! Tę polecam każdemu, wzruszająca, dająca mocno do myślenia, na pewno nie lekka lektura.

Zostaw po sobie komentarz, żebym wiedziała, że doczytał*ś do końca. Możesz np. napisać w nim, co u Ciebie. Po prostu daj jakiś znak życia.

Miłego tygodnia

Piosenka na dziś-> "Over the rainbow"- Peter Hollens cover
Cytat dnia: "Save the Earth, it's the only planet with chocolate."