Rozdział 3
Siedzę przed
toaletką z dużym lustrem. Ellie w swoim białym fartuszku uwija się przy mnie
jak wiosenny ptaszek. Ciągle świergocze coś o moich urodzinach, a ja tylko
potakuję. Czy wszystko mi dzisiaj wyjdzie? Czy dyrektor teatru uzna, że jestem
dość dobra, by zostać na stałe? W kościach czuję, że czeka mnie dziś jakaś
niespotykana przygoda, ale nie wiem jeszcze, co to będzie.
-Czy ty mnie
w ogóle słuchasz? –Ellie macha mi szczotką przed oczami i śmieje się jak
wariatka. Chyba właśnie opowiadała mi jakąś ciekawą historię, ale byłam za
bardzo zatopiona w swoich myślach, żeby o czym kol wiek teraz słuchać, czy z
czegokolwiek się śmiać.
-Przepraszam,
ale ciągle myślę o dzisiejszej premierze. Czuję, że stanie się coś niezwykłego.
-Czujesz?
Hah.. –Służąca nerwowo się uśmiecha. To podejrzane, nigdy nie widział jej tak
zakłopotanej. –O popatrz! Buntownicy idą! –Podbiega do okna, a ja idę za nią.
Wyglądamy przez okno. Ludzie w czarnych strojach biegnę po jezdni. Za nimi
zatrzymuje się samochód i trąbi, ale tłum tylko się śmieje. Na końcu korowodu
biegnie może cztero, najwyżej pięcioletni chłopiec. Jest już tak daleko za
nimi, że zaczyna szlochać, pewnie myśli, że go zostawią. To by było w ich
stylu. Nagle jakiś postawny chłopak wybiega z tłumu. Jest bardzo przystojny.
Taki idealny, wysoki blondyn. Bierze dziecko na rękę ociera mu łzę z policzka i
z uśmiechem wbiega w tłum. Spoglądam na Ellie, ale ona wpatrzona jest tęsknym
wzrokiem w ludzi. Przez głowę przemyka mi myśl, że może ona pochodzi z tej
części miasta. Ale nie, ona w ogóle nie pochodzi z Nowego Jorku.
-Świetni są,
co? –Uśmiecham się i przytakuję, gdy dziewczyna wychyla się, by jeszcze raz
spojrzeć na tłum, który już prawie znikną za krawędzią okna. Musi złapać mnie
za rękę, by nie wypaść. –A teraz chodź,
dokończymy twoją fryzurę. –Wracamy do toaletki. Wygładzam spódnicę na kolanach,
gdy Ellie wkłada mi kwiatek w mozolnie poupinany kok. Unoszę wzrok do lustra.
Moje kruczoczarne włosy są teraz ciasno spięte. Mam średniej długości szyję i
drobne ramiona. Głowę unoszę z powagą, jak nauczyła mnie matka. Ellie śmieje
się i próbuje mnie naśladować. Wysuwa głowę tak wysoko, że sama wybucham
śmiechem. –Czekaj, to nie koniec. –Bierze się pod boki. Staje na palcach i
chodzi po pokoju stawiając nogi jak czapla. Osuwam się na krześle, brzuch boli
mnie od śmiechu. –Błagam przestań! –Jęczę z radosnymi łzami w oczach. –Pokażę
ci, jak to się robi. –Układam jej ręce przed podbrzuszem, dwa palce zaginając
do środka dwa palce. Łapię ją za czubek brody i unoszę jej głowę lekko w górę.
Pokazuję jej jak ma stanąć, czyli wdrapuję się na same czubki palców. Ale ona
patrzy na mnie z udawanym przerażenie, więc śmieję się i ustawiam nogi na
płasko tak, że stykają się ze sobą piętami. –Cudnie. Tylko ten fartuszek trzeba
zlikwidować..-Odwiązuję jej węzeł i rzucam biały materiał na podłogę. –Wow.
–Nie mogę powstrzymać zdumienia. Wygląda jak prawdziwa tancerka. Jeszcze gdyby
nie te dłonie zniszczone przez pracę w naszym ogrodzie.
-Madeleine!
Jesteś gotowa? –Słyszę z korytarza głos matki i szybko powracam do rzeczywistości.
Ellie wkłada fartuch i rzuca okiem na moją fryzurę. Gdy jest już, że na pewno
się nie zniszczyła otwiera przede mną drzwi, kłaniając się nisko. Dygam przed
nią i obie się śmiejemy. Ale po chwili odzyskuję powagę, gdy widzę surowy wyraz
twarz matki. Ona sama ubrana jest w szarą, długą sukienkę, która przylega jej
do ciała, a na ramiona zarzuciła fioletowy szal, który dostała od mojego
przyrodniego ojca, gdy jeszcze z nami był. Odszedł. Wiem tylko tyle. Nawet nie
wiem, co to znaczy. Czy umarł? Czy wyprowadził się za granicę? A może dołączył
do buntowników? Nie wiem. To teraz nie jest ważne. Dygam przed matką, buy
pokazać, że jestem gotowa i obie schodzimy po schodach zmierzając do wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz