piątek, 8 maja 2015

"Love, Rosie"- Cecelia Ahern

Witam! ♥
Na wstępie przypominam, że do końca konkursu pozostał już zaledwie tydzień, a prac mam bardzo mało. Podsyłam jeszcze raz link do konkursowego wpisu-> http://kuinawi-blog.blogspot.com/2015/04/uwaga-konkurs.html
W środę jadę na trzydniową wycieczkę do Torunia, nie mogę się już doczekać!
28.05 mam egzamin dyplomowy ze skrzypiec i fortepianu, trzymajcie kciuki!
A dziś zapraszam na recenzję wspaniałej książki, pt. "Love, Rosie".
Co mówi opis?
UWAGA! Książka była wcześniej wydana pt.: "Na końcu tęczy".

Po wzruszającym "PS Kocham Cię" następna powieść Cecelii Ahern została przeniesiona na srebrny ekran. W rolę Rosie wcieliła się Lily Collins, doskonale znana z filmów "Królewna Śnieżka", "Dary Anioła: Miasto kości" czy "Porwanie", Alexa zagrał Sam Claflin, odtwórca głównych ról w filmach "Uśpieni", "Królewna Śnieżka i Łowca", "Igrzyska śmierci".

Rosie i Alex od dzieciństwa są nierozłączni. Życie zadaje im jednak okrutny cios: rodzice Alexa przenoszą się z Irlandii do Ameryki i chłopiec oczywiście jedzie tam razem z nimi. Czy magiczny związek dwojga młodych ludzi przetrwa lata i tysiące kilometrów rozłąki? Czy wielka przyjaźń przerodziłaby się w coś silniejszego, gdyby okoliczności ułożyły się inaczej? Jeżeli los da im jeszcze jedną szansę, czy Rosie i Alex znajdą w sobie dość odwagi, żeby spróbować się o tym przekonać?

Czy warto czekać na prawdziwą miłość? Czy każdy z nas ma swoją "drugą połówkę"? Może dowiemy się tego po lekturze tej ciepłej i wzruszającej powieści.

Co mówię ja?
MISTRZOSTWO.
Czytałam tę książkę dosyć długo (czy ostatnio za często to powtarzam?), ale nie dlatego, że była nudna, tylko z powodu braku czasu. Teraz, gdy już ją skończyłam mam ogromnego kaca książkowego.
W żadnej powieści, ale to w żadnej upływ czasu nie jest tak pięknie pokazany jak tu. Emocje i sytuacje bohaterów zmieniają się jak w kalejdoskopie, są szczęśliwi a za chwilę zrozpaczeni. Mają przy sobie bliskie osoby, a nagle stają się zupełnie samotni. To jest niesamowite i naprawdę daję do myślenia.
Bohaterów zaczynamy poznawać, gdy mają kilka lat, piszą z błędami ortograficznymi. Następnie przechodzimy w fazę szkolnych nastolatków, gdzie narzekają na nauczycieli i kolegów. I wtedy, przy balu, wszystko odwraca się do góry nogami. Staram się nie spojlerować, ale od tego momentu każda nawet najmniejsza rzecz zaczyna się komplikować. To straszne, ale uczy nas przestrzegania pewnych zasad i pilnowania swojego życia.
Piękne jest także to, że książka napisana jest w formie listów, e-maili i czatu, co jest dosyć nietypowe, ale bardzo mi się spodobało. Cieszę się, że autorka ukazała także piękno tradycyjnych listów, ponieważ w XXI wieku taka forma porozumiewania się staje się rzadkością.
Przy czytaniu epilogu, który jest napisany jako normalny rozdział, nie e-mail czy czat, ciężko było się przyzwyczaić do takiej formy w tej książce. Mimo to, płakałam jak bóbr. Nie chciałam, by ta powieść się kończyła.
Kiedy byłam przy końcu książki czułam pewien rodzaj tęsknoty za tym, co było na początku powieści, co nie zdarza się często. A to świadczy o tym, że historia mnie wciągnęła i nie chciała wypuścić.
Podsumowując, polecam "Love, Rosie" każdemu. Nastolatkowi, staruszkowi. Książka pokazuje życie, uczy nas, że nie wolno rezygnować ze swoich marzeń i trzeba mówić otwarcie o wszystkich swoich uczuciach.
I to już koniec recenzji na dziś, dziękuję za przeczytanie. Wpadnij jeszcze kiedyś  ♥
Życzę miłego tygodnia i do następnego wpisu!


Cytat dnia: "Czasem trzeba przegrać bitwę, żeby wygrać wojnę."