piątek, 13 czerwca 2014

Kolejny rozdział mojej raczej nie obiecującej książki :)


Rozdział 3

Siedzę przed toaletką z dużym lustrem. Ellie w swoim białym fartuszku uwija się przy mnie jak wiosenny ptaszek. Ciągle świergocze coś o moich urodzinach, a ja tylko potakuję. Czy wszystko mi dzisiaj wyjdzie? Czy dyrektor teatru uzna, że jestem dość dobra, by zostać na stałe? W kościach czuję, że czeka mnie dziś jakaś niespotykana przygoda, ale nie wiem jeszcze, co to będzie.

-Czy ty mnie w ogóle słuchasz? –Ellie macha mi szczotką przed oczami i śmieje się jak wariatka. Chyba właśnie opowiadała mi jakąś ciekawą historię, ale byłam za bardzo zatopiona w swoich myślach, żeby o czym kol wiek teraz słuchać, czy z czegokolwiek się śmiać.

-Przepraszam, ale ciągle myślę o dzisiejszej premierze. Czuję, że stanie się coś niezwykłego.

-Czujesz? Hah.. –Służąca nerwowo się uśmiecha. To podejrzane, nigdy nie widział jej tak zakłopotanej. –O popatrz! Buntownicy idą! –Podbiega do okna, a ja idę za nią. Wyglądamy przez okno. Ludzie w czarnych strojach biegnę po jezdni. Za nimi zatrzymuje się samochód i trąbi, ale tłum tylko się śmieje. Na końcu korowodu biegnie może cztero, najwyżej pięcioletni chłopiec. Jest już tak daleko za nimi, że zaczyna szlochać, pewnie myśli, że go zostawią. To by było w ich stylu. Nagle jakiś postawny chłopak wybiega z tłumu. Jest bardzo przystojny. Taki idealny, wysoki blondyn. Bierze dziecko na rękę ociera mu łzę z policzka i z uśmiechem wbiega w tłum. Spoglądam na Ellie, ale ona wpatrzona jest tęsknym wzrokiem w ludzi. Przez głowę przemyka mi myśl, że może ona pochodzi z tej części miasta. Ale nie, ona w ogóle nie pochodzi z Nowego Jorku.

-Świetni są, co? –Uśmiecham się i przytakuję, gdy dziewczyna wychyla się, by jeszcze raz spojrzeć na tłum, który już prawie znikną za krawędzią okna. Musi złapać mnie za rękę, by nie wypaść.  –A teraz chodź, dokończymy twoją fryzurę. –Wracamy do toaletki. Wygładzam spódnicę na kolanach, gdy Ellie wkłada mi kwiatek w mozolnie poupinany kok. Unoszę wzrok do lustra. Moje kruczoczarne włosy są teraz ciasno spięte. Mam średniej długości szyję i drobne ramiona. Głowę unoszę z powagą, jak nauczyła mnie matka. Ellie śmieje się i próbuje mnie naśladować. Wysuwa głowę tak wysoko, że sama wybucham śmiechem. –Czekaj, to nie koniec. –Bierze się pod boki. Staje na palcach i chodzi po pokoju stawiając nogi jak czapla. Osuwam się na krześle, brzuch boli mnie od śmiechu. –Błagam przestań! –Jęczę z radosnymi łzami w oczach. –Pokażę ci, jak to się robi. –Układam jej ręce przed podbrzuszem, dwa palce zaginając do środka dwa palce. Łapię ją za czubek brody i unoszę jej głowę lekko w górę. Pokazuję jej jak ma stanąć, czyli wdrapuję się na same czubki palców. Ale ona patrzy na mnie z udawanym przerażenie, więc śmieję się i ustawiam nogi na płasko tak, że stykają się ze sobą piętami. –Cudnie. Tylko ten fartuszek trzeba zlikwidować..-Odwiązuję jej węzeł i rzucam biały materiał na podłogę. –Wow. –Nie mogę powstrzymać zdumienia. Wygląda jak prawdziwa tancerka. Jeszcze gdyby nie te dłonie zniszczone przez pracę w naszym ogrodzie.

-Madeleine! Jesteś gotowa? –Słyszę z korytarza głos matki i szybko powracam do rzeczywistości. Ellie wkłada fartuch i rzuca okiem na moją fryzurę. Gdy jest już, że na pewno się nie zniszczyła otwiera przede mną drzwi, kłaniając się nisko. Dygam przed nią i obie się śmiejemy. Ale po chwili odzyskuję powagę, gdy widzę surowy wyraz twarz matki. Ona sama ubrana jest w szarą, długą sukienkę, która przylega jej do ciała, a na ramiona zarzuciła fioletowy szal, który dostała od mojego przyrodniego ojca, gdy jeszcze z nami był. Odszedł. Wiem tylko tyle. Nawet nie wiem, co to znaczy. Czy umarł? Czy wyprowadził się za granicę? A może dołączył do buntowników? Nie wiem. To teraz nie jest ważne. Dygam przed matką, buy pokazać, że jestem gotowa i obie schodzimy po schodach zmierzając do wyjścia.

środa, 11 czerwca 2014

Rozdział 2 :)


 

Oto drugi rozdział mojej "książki". Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Rozdział 2

-Madeleine!

Krzyk Olivii, mojej starszej, przyrodniej siostry jest tak ogłuszający, że muszę posiedzieć jeszcze chwilkę, zanim zerwę się z łóżka.

-Co ty tu jeszcze robisz kobieto?! Za dziesięć minut panna Cammond podaje śniadanie. A wtedy to matka przyjdzie wygonić cię z łóżka. -Kończy i z trzaskiem zamyka drzwi. Fakt, wolę się ubrać, zanim mama tu przyjdzie. Ona da mi wykład, że tak nie zachowuje się młoda dama. Że młoda dama nie odmawia posłuszeństwa. Że młoda dama powinna mieć szacunek do starej matki. Tak. Młoda dama powinna wiele, tylko, że dla mnie do młodej damy w mniemaniu matki jeszcze daleko.

Zrywam się z pościeli. Czuję zimny powiew na gołym brzuchu, w końcu spałam tylko w topie i szortach. Matka by mnie za to zganiła, bo dobrze wychowana kobieta nie pokazuje gołej skóry tam, gdzie to nie jest niezbędne. Ale ona nawet nie przychodzi życzyć mi miłych snów, bo młoda dama nie potrzebuje czułości. Matka zostawia mnie wieczorem samą, żebym myślała nad swoim zachowaniem, nad swoimi smutkami i słabościami. Dla mnie to chorze, przecież normalne matki rozmawiają ze swoimi dziećmi na każdy temat. My ograniczamy się do „dzień dobry” oraz „jak ci minął dzień, Madeleine?”. Ale nie powinnam jej krytykować. Okazała mi litość, gdy nikt mnie nie chciał. Otwieram zabytkową szafę, którą pamiętam od zawsze. Chowałam się w niej, gdy była burza. Śpiewałam sobie wtedy piosenkę, której nauczyła mnie moja babcia, czyli mama mojej przyszywanej matki. Ona traktowała mnie jak dziecko, nie jak kobietę. Piosenka szła mniej więcej tak.

O Boże, który gromy z nieba wyrzucasz,

Przyjmij mnie do siebie, gdy zasnę w tę noc.

Ty, o Panie, uchylisz me powieki,

Gdy ciemność opęta świat.

Było jeszcze kilka zwrotek, ale z wiekiem czasu zniknęły, jak babunia. No, ale nie będę się teraz rozczulać. Chwytam białe jak ściana, cienkie rajstopy i wciągam je na nogi, zastanawiając się przy tym, co mnie dziś spotka. Ta premiera nie może się normalnie „udać”, gdy ja gram główną tancerkę. Tak zwane body są obcisłe jak własna skóra. Ale o to chodzi. Żeby było widać, to, co ma być widać. Tak mówi pani Women. Nie wiem, czy chodzi jej o efekty naszej pracy, czyli brzuchy płaskie jak deski, czy może o coś innego. Różowa spódnica sterczy na wszystkie strony, odsłaniając moje dosyć długie nogi. Akurat to mojej mamie nie przeszkadza. Zakładam puenty i tanecznym krokiem zbiegam na dół. Dosłownie tanecznym, mam taki krok od czasu, gdy zaczęłam chodzić na zajęcia z baletu. Czyli praktycznie od zawsze.

-No jest moja zgrabna szesnastolatka! –od progu kuchni woła panna Cammond.

No tak.. Dziś moje urodziny. Sama zapomniałam. U nas nie obchodzi się urodzin, ale nasza służąca nie jest stąd. Ona mieszkała za granicami Nowego Jorku. Mówiła mi, że przeprowadziła się tu, bo tam życie nie jest tak piękne. A tutaj jest? To mniej ważne. Dziś jest ten dzień, w którym w naszym kraju staję się pełnoletnia. Będę mogła sama decydować o moim dalszym losie. Ale chyba nie mam większego wyboru, muszę zostać tancerką, żeby nie zawieść matki. Uśmiecham się serdecznie do Ellie. Tak nazywa się pani Cammond. Tylko ja i mój starszy brat, David, tak się do niej zwracamy.

-Och, droga Ellie! Pamiętałaś! –Siadam przy stole, na krześle z pięknymi ornamentami.

-Jak mogłabym zapomnieć? –Służąca podchodzi do mnie z naleśnikiem polanym złocistym miodem. –To najprawdopodobniej najważniejszy dzień w twoim życiu. –Puszcza do mnie oczko, a ja wbijam widelec w naleśnika.

-Ej, nie znęcaj się tak nad nim! –David z uśmiechem wpada do kuchni. Czochra moje włosy i mruga do Ellie. Gdyby matka to zobaczyła, kazałaby mu przestać interesować się służącą. Nie dziwię się mu. Jest piękna. Ma długie, kasztanowe włosy, które związuje w kitkę. Figurę też ma niczego sobie, a mój brat ma dziewiętnaście lat, i nie ma dziewczyny. Ellie byłaby dla niego dobra. Ma tyle lat co on, są tego samego wzrostu. Ale ona jest służącą, a matka nie wybaczyłaby sobie, gdyby dowiedziała się, że jej dziecko chodzi tak niskiej klasy osobą

-Co? –Wypalam, bo naprawdę nie wiem, o co mu chodzi.

-Ten naleśnik niczym nie zawinił, a ty się nad nim znęcasz. Nie pomyślałaś, że to go boli? –Śmieję się razem z nim, gdy po chwili do kuchni wchodzi matka. David prostuje się i odsuwa od panny Cammond. Ja stawiam wcześniej skrzyżowane nogi równo na podłodze i kroję naleśnika widelcem. Mój brat sięga po talerz w najwyższej półce, ale ten wyślizguje mu się z dłoni i z trzaskiem rozbija się na podłodze. To tak mąci chwilową ciszę, że podskakuję na krześle.

-A niech cię! –David schyla się, że pozbierać odłamki, gdy mam uderza swoją ozdobną laską o ziemię. Nosi ją tylko na specjalne okazje, bo podpora nie jest jej potrzebna, ale z nią wygląda dostojniej, jak hrabina.

-Przestań. –Matka ze stoickim spokojem odpowiada i rzuca wyzywające spojrzenie dla Ellie.

-Cammond, posprzątaj to. –Ellie wzdryga się lekko na dźwięk swojego nazwiska. Wiem, że go nie lubi, ale matka zawsze tak się do niej zwraca.

-Teraz. –Uderza laską o podłogę i Ellie budzi się z otępienia. Bierze szczotkę i zamiata odłamki. Wtedy Olivia wpada do kuchni.

-Co się dzieje? Usłyszałam trzask i przybiegłam. To tylko talerz? –Odpowiada, nie czekając na odpowiedź. –To dobrze, bałam się, że coś złego się stało. A ty David, uważaj, bo przestanę się przyznawać, że jesteś moim bliźniakiem. –David uśmiecha się nieznacznie, a Olivia cmoka matkę w policzek. Ta uśmiech się skromnie i wskazuję dłonią na krzesło naprzeciwko mnie. Siostra siada, a David wyjmuje już ostrożniej dwa talerze z szafki. Nakłada naleśniki i siada przy stole, gdy wraca Ellie. Poszła wyrzucić odłamki talerza, ale wróciła z pięknym kwiatkiem w dłoni.

-Pomyślałam, że wplotę to Madeleine do warkocza. Chyba nie ma pani nic przeciwko? –Uśmiecha się do mnie promiennie, lecz po chwili odwraca się do mojej matki. Ta patrzy się na nią z takim gniewem, że ja na miejscu służącej przepraszałabym, że żyje. Ale po chwili wzrok matki łagodnieje.

-Ale tylko na czas próby. Na premierę uczeszą ją odpowiednie stylistki. –Elli posyła matce wdzięczny uśmiech, a ja zrywam się zapominając o talerzu. Ale po chwili słysząc stukot laski matki wracam i wstawiam naczynie do zmywarki. Mama kiwa głową i na palcach, (bo tak się przyzwyczaiłam) wybiegam z pokoju.

wtorek, 10 czerwca 2014

Zaczynam pisać książkę (:

Cześć :) Jaka u was pogoda? Bo u mnie 30 stopni w cieniu, więc cały dzień w domu :P
I z tej nudy, postanowiłam napisać książkę. Wiem, że to dziwne, ale już nie będę się rozpisywać, skąd mam inspirację...
A tu macie pierwszy rozdział :)


Rozdział 1


Anioł.


Budzę się z tym słowem na ustach. Tak naprawdę, nie wiem, dlaczego. Nawiedza mnie już od roku. To znaczy, sen, nie sam anioł. Sen polega głównie na krzykach i muzyce. Troszkę specyficzne połączenie, ale ciągle budzę się oblana potem. Muzyka jest w tym śnie tak pociągająca, czuję się, jakby przyciągała mnie do siebie. A później słyszę przeraźliwy wrzask. Ból na ramieniu jest tak realistyczny, że muszę sprawdzić, czy nie mam rany na ręce. A może to nie rana? Nie no, co innego. Nie mam czasu się zastanawiać. Jutro premiera. Nasz spektakl jest dopięty na ostatni guzik, ale „prób nigdy nie za wiele” jak twierdzi dyrygent, a za razem reżyser naszej sztuki. To naprawdę zwariowany człowiek. Zaczyna mówić o jednym, a za chwilę przechodzi na zupełnie inny temat. Mimo tego, to poczciwy starszy człowiek.


Z zamyślenia wyrywa mnie krzyk matki. Znowu kłóci się z moim młodszym bratem, Arturem. Pewnie znowu o jakieś głupstwo. Wczoraj szła kłótnia o kakao. Mama go nie rozumie. Ale on ma dopiero 9 lat, czego można od dziecka oczekiwać. On ledwie dostaje na najwyższą półkę z książkami, które codziennie zabiera do szkoły. Ale to właśnie czyni go uroczym. Ta jego „małość”. Zawsze, gdy płaczę, próbuje zrobić coś śmiesznego, żebym tylko przestała łkać. Mówi, że wtedy „serce mu się smaży”, gdy mnie widzi w takim stanie. Jak na swój wiek jest dosyć mądry. Tylko matka nie widzi jego inteligencji. My jesteśmy dobrze ułożoną rodziną. Nie ma tu mowy o zbędnych śmiechach i rozrywkach. Trzeba udawać tak dobrze ułożone dzieci, że aż staje się to nienaturalne. Dyganie przed każdą ważniejszą lub znaną ci osobą na ulicy robi się przereklamowane. Ale moja matka ma to gdzieś. Zachowujemy się jak arystokratyczna rodzinka. Tylko, że te czasy minęły, jakiś wiek temu! Ale ja, jako tancerka baletu w głównym teatrze muzycznym Nowego Jorku, muszę zachowywać fason. Tak naprawdę nie przeszkadza mi to tak bardzo, jak może wam się wydawać. Wszyscy mają mnie za słodką dziewczynkę, która jednym uśmiechem potrafi wygonić z duszy ducha smutku. To niezwykłe. Jak można się tak zakłamywać? Mówią, że jest dobrze, gdy nie jest. Nie przyjmują złych wiadomości. Tak samo jak nie przyjęli, że niektórzy ludzie w mieście mają dość takiego systemu działania władz. Ci ludzie po prostu założyli swoją małą ojczyznę na uboczu miasta. Do szkoły chodzą, albo nie chodzą, jak im wygodnie. Nigdy ich nie lubiłam. Może to wina mojego spokojnego życia. Po co im ta adrenalina? Po co im tatuaże? Może właśnie to ich cieszy. Widziałam kilka razy, jak bigli za pociągiem, gdy za nim jechał już następny. Nie mogłam długo na to patrzeć, zawsze po trzydziestu sekundach odwracałam wzrok. Oni gardzą delikatnymi kobietami, jak my gardzimy nimi. Nigdy nie przychodzą do teatru, nie ma tam żadnego ryzyka. No, przynajmniej dla nich. U mnie sytuacja jest inna. Mogę złamać nogę. Mogę pomylić kroki. A wtedy muszę wytrzymywać krzyk pani Women. Tak, ma bardzo dziwne nazwisko. Ale i bez niego byłaby dziwna. Jest naszą nauczycielką tańca, ale czasami mam wrażenie, że uczy tylko mnie. A może tylko ja robię błędy. Po występach jest z nas dumna. Przez chwilkę. Później znów zaczyna się morderczy trening. Ale nauczyłam się tym nie przejmować. Prawie codziennie ktoś na mnie krzyczy, gdy ten drugi ktoś nie widzi.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

"Gwiazd naszych wina" -film!

Czeeeeść ♥


W tamten piątek, jak wam mówiłam, byłam na premierze, najlepsze w dziejach (jak się przekonałam) filmu "Gwiazd naszych wina". Aktualnie jestem w połowie książki, bo rozsyłali dopiero do 4 czerwca. Ale najbardziej denerwują mnie ludzie, którzy oczekują, że film będzie lepszy od książki. Nie da się wszystkiego idealnie odwzorować, nie się też wszystkich emocji oddać.
Ale według mnie, to najlepszy film jaki kiedykolwiek obejrzałam. To nie jest taki "typowy wyciskacz łez"... To cudna komedia na początku, takie cudowne nie wiadomo co w środku i dramat na końcu. Byłam z koleżanką. I za tydzień, w ramach moich urodzin, idziemy jeszcze raz i z jeszcze jedną koleżanką ♥
Tata zamówił mi kolczyki w kształcie książki GNW i bluzkę ze sławnym wzorem "OKAY? OKAY."


Co do obsady...AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!
Ansel! Cuuudo! Ten uśmiech mnie rozwala! Według mnie, to on w tym filmie zagrał najlepiej. Co do Shai... Jestem pełna podziwu, dla jej ciężkiej pracy.
Ogólnie do filmu... Te teksty są powalające! Macie tu kilka:
"-Proszę pani [..] W sumie mamy pięć nóg, cztery oczy oraz dwa i pół zestawu sprawnych płuc, więc na pani miejscu bym się schował."
"-Może wrócimy tu w nocy?
-U niego i tak jest ciemno." (jest niewidomy)
"-Dlaczego się na mnie gapisz?
-Bo jesteś piękna."
"-Okay, Hazel Grace?
-Okay."


Film chwyta za serce, można się pośmiać i popłakać. No i nawet nieźle odwzorowali książkę c;
Polecam! ♥