sobota, 1 sierpnia 2015

RECENZJA SPECJALNA! "Papierowe Miasta" ♥

Witam!
Dziś jest idealny termin na wstawienie ulubieńców lipca (chociaż więcej mam anty-ulubieńców...), jednak musimy to przełożyć na następny tydzień, ponieważ mam dziś dla Was recenzję ekranizacji książki jednego z moich ulubionych autorów- Johna Greena. Owa zaadoptowana powieść to "Papierowe Miasta".
Zapraszam do zapoznania się z recenzją, miłej lektury! :)

Co mówi opis filmu?
Ekranizacja bestsellerowej powieści Johna Greena, autora ”Gwiazd naszych wina”.
Quentin Jacobsen - dla przyjaciół Q - od zawsze jest zakochany we wspaniałej koleżance, zbuntowanej Margo Roth Spiegelman. W dzieciństwie przeżyli razem coś niesamowitego, teraz chodzą do tego samego liceum. Pewnego wieczoru w przewidywalne, nudne życie chłopaka wkracza Margo w stroju nindży i wciąga go w niezły bałagan. Po czym znika. Quentin wyrusza na poszukiwanie dziewczyny, która go fascynuje, idąc tropem skomplikowanych wskazówek, jakie zostawiła tylko dla niego. Żeby ją odnaleźć, musi pokonać setki kilometrów. Po drodze przekonuje się na własnej skórze, że ludzie są w rzeczywistości zupełnie inni niż sądzimy.

Co mówię ja?
Ten film był tak samo cudowny jak "Gwiazd naszych wina", a może nawet bardziej. Po wyjściu z sali byłam w szoku. Skończyło się  mniej więcej tak jak w książce, więc nie dziwi mnie to- po jej przeczytaniu potrzebowałam tygodnia, by wyleczyć się z kaca po tej powieści.
Nie umiem opisać genialności "Papierowych Miast" w kilku słowach w tej recenzji. Precyzja całej opowieści jest aż przerażająca. Każdy detal, każda wskazówka pozostawiona przez Margo jest dopracowana. Podziwiam Johna, naprawdę, na pewno bardzo się napracował nad cała historią. Słowa uznania należą się reżyserowi i autorowi scenariusza za to, że tak świetnie oddali ten tajemniczy klimat na wielkim ekranie.
Było kilka takich scen, że z przyjaciółką KŁADŁYŚMY się na tych fotelach ze śmiechu, to nie był zwykły chichot, na sali ludzie po prostu ryczeli ze śmiechu, to było cudowne. Nie było takich typowych scen do płaczu, jak w "Gwiazd naszych wina", aczkolwiek w pewnych momentach czuło się taki uścisk w brzuchu, jakby się uczestniczyło w tej ich kłótni, to było... dziwne uczucie. Ale to właśnie jest typowe w historiach Greena, targają nami emocje.
Wiedziałam, że w filmie zagra Ansel, ale nie wiedziałam, KOGO zagra. I w momencie, gdy kamera podniosła się na niego, na sali wybuchło poruszenie, ludzie zaczęli się śmiać i szeptać, ogólnie byli w szoku, bo on pojawił się tak nagle i w ogóle nikt się go nie spodziewał.
Dawno czytałam książkę i niewiele z niej pamiętałam, aczkolwiek miałam wrażenie, że film był dobrze odwzorowany. No, może tego, że Q w jednej ze zniszczonych ruder znalazł lakier do paznokci Margo, bo to też był jeden z jej znaków rozpoznawczych, ale to tylko takie szczególiki.
Byłam ciekawa, jak pokażą pierwszą scenę, ponieważ w książce była ona ździebko... przerażająca. W filmie była bardziej interesująca niż straszna i to mi się podobało.
Strasznie mnie wkurzają ludzie, którzy piszą "Denne zakończenie, tak samo jak w książce, ucięte w połowie" i bla bla blaa... Ludzi, o to chodzi! Dokładnie o to chodzi u Zielonego! On zostawia czytelnikom pole do popisu, nie podaje każdego szczegółu, bo to by było po prostu zbyt banalne. Mamy sami sobie dopowiedzieć, co się dzieje z Margo. Tak jak było w filmie, "Jedni mówią to, inni to...". Tak samo czytelnicy, każdy ma swoje zdanie, co się z nią stało, gdzie jest, czy jeszcze spotka Q i tak dalej. Opowieść w książce nie zaczyna się na pierwszej stronie i nie kończy na ostatniej, ta powieść to tylko urywek z życia bohaterów.
Tak samo logiczne jest, że ekranizacja nie będzie w stu procentach zgadzać się z książką- ekipa musi zmieścić się w trzech godzinach filmu, tych trzech godzin nie kręci się w 3 minuty, tylko rok, może trochę mniej lub więcej. Po za tym mało kto wytrzymałby 6 godzin na sali.
No ale cóż, ludzie zawsze będą się czepiać- chociaż sami lepiej by tego nie zrobili. Oczywiście, może mamy tu jakiś ogromny talent, który zmieści w trzech godzinach całą książkę, ale tego filmu już nie uratujecie, hejtując go też nic nie zdziałacie. Rozumiem też to, że komuś coś może się nie podobać, ale niech nie burzy się od razu, niech nie wypisuje nie wiadomo jakich uwag, tylko niech pomyśli, jak bardzo wszyscy się nad produkcją napracowali.


Co do obsady...
Cara Delevingne. Aktorka, modelka... Wszyscy wyczekiwali jej wstępu na wielki ekran w roli panny Spiegelman, by ocenić, czy jest tak samo dobra w obu zawodach. Według mnie, spisała się idealnie. Żadnego błędu. Teraz nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Cara przekonała mnie do siebie, polubiłam ją, nawet dzięki niej zrozumiałam trochę postępowanie Margo, które wcześniej było dla mnie nie zrozumiałe (i nadal trochę jest). Rozwanie zostały wszelkie moje wątpliwości co do Cary w tej roli. Naprawdę, podziwiam ją i zwracam honor za te wszystkie razy gdy mówiłam, że wątpię, iż zagra to odpowiedno.
Natt w roli Q... Uroczy, ciapowaty i zdesperowany. Właśnie taki, jaki powinien być. Nie dziwię się, że Green zatrudnia go do swoich ekranizacji, jest na prawdę dobrym, młodym aktorem. Co najważniejsze jest bardzo naturalny. Oddycha normalni, wzrusza ramionami, pokazuje odruchy normalnego człowieka, a nie wykreowanego lalusia, który gra tylko udawaną rozpacz. Kiedy się śmieje to naprawdę jest szczęśliwy, gdy się kłóci na jego twarzy widać desperację i smutek. Jego także bardzo polubiłam, chociaż podobał mi się już w roli Issacka w "Gwiazd naszych wina".
Jestem mile zaskoczona takimi aktorami jak Austin Abrams (Ben), Justice Smith (Radar), Halston Sagee (Lacey) i Jaz Sinclair (Angela). Zagrali naprawdę świetnie, każda emocja była pokazana, każdy z nich oddał charakter swojej postaci. Pokochałam najbardziej Austina i jego dziwaczność i uroczość, chociaż Ben powinien być gruby i taki w ogóle nie zgrabny, aktor świetnie poradził sobie z rolą. Mam nadzieję, że będą mieli jeszcze okazję pokazać się w jakiejś ekranizacji.

Cóż więcej mogę powiedzieć... Mam po filmie ogromnego kaca, pokochałam go, chętnie wybiorę się jeszcze raz. Aktorzy fenomenalni, wykonanie tak samo, zero odwalania chałtury, dokładność w każdym calu. Nie wspomniałam o muzyce, ale ta też bardzo przypadła mi do gustu.
Polecam serdecznie film wszystkim fanom Zielonego i nie tylko, chociaż lepiej najpierw przeczytać książkę. 
Jeżeli już zdążyliście obejrzeć "Papierowe Miasta" napiszcie swoją opinię w komentarzu, a jeżeli nie, to szybko rezerwujcie bilety na najbliższy seans, bo naprawdę warto :)

Cytat dnia: "PÓJDZIESZ DO PAPIEROWYCH MIAST I NIGDY JUŻ NIE POWRÓCISZ" ♥