niedziela, 27 listopada 2016

"Korona"- Kierra Cass

Cześć!
Mam bardzo mało wyświetleń pod postami, ale dziś uznałam, że będę pisać dalej, choćby dla tych kilku wiernych czytelników:)
Dosyć długo nie było tu recenzji, a to dlatego, że tydzień temu nie miałam dostępu do komputera. Wczoraj byłam na chyba najbardziej rozchwytywanym filmie w ostatnim czasie (pewnie już wiesz, o który chodzi) i za pewne za tydzień pojawi się tu jego recenzja.
A dziś zapraszam do przeczytania mojej opinii na temat "Korony"!

Co mówi opis?
Dwadzieścia lat minęło od wydarzeń z „Jedynej”. Córka Americi i Maxona - księżniczka Eadlyn nie sądzi, że uda jej się znaleźć prawdziwego partnera wśród konkursowych trzydziestu pięciu zalotników, nie mówiąc już o prawdziwej miłości. Ale czasami serce znajdzie sposób, aby nas zaskoczyć. Eadlyn musi dokonać wyboru, który okaże się trudniejszy niż ktokolwiek się mógł spodziewać...

Co mówię ja?

Zaczęłam czytać "Koronę" dosłownie pół godziny po skończeniu "Biblioteki dusz". Stałam przed półką wybierając następną lekturę- kierowałam się głównie tym, by była względnie lekka, żebym mogła stopniowo leczyć się z kaca po "Osobliwym domu...".
W porównaniu do powieści Riggsa piątą część "Rywalek" czytało mi się jak opowiadanie na wattpadzie. Wszystko wydawało mi się totalnie oderwane od rzeczywistości, ale w inny sposób niż w powieściach sci-fi, nawet choroba Americi ukazana już pod koniec "Następczyni" wydawała się mało groźna, bo wiedziałam, że nie ważne, jak poważną operację by przeszła, udałaby się bez żadnych powikłań, bo o to chodzi w tego typu historiach. Są bajkowe. Nie ważne, co dzieje się w środku, na końcu musi być ślub. Chociaż lekkim zaprzeczeniem tej teorii jest "Jedyne", pod koniec której wydarzenia przybierają straszny bieg i ginie królewska para. Przeczytałam "Koronę" w niecałe 7 godzin. To głównie zasługa nie skomplikowanej akcji i krótkich rozdziałów, które przyczyniają się do szybkiego wertowania stron. Uwierzcie mi, lepiej czyta się powieść, gdy nie posiada ona dwóch rozdziałów dzielących książkę na połowę. Po prostu mózg inaczej pracuje, to kwestia nastawienia. 
Niedawno sądziłam, że Eadlyn to najbardziej denerwująca postać, z jaką kiedykolwiek się spotkałam. No dobra, może pomijając Katniss. I faktycznie, w "Następczyni" tak było, męczyłam się z nią niemiłosiernie. Natomiast w tej części czułam, jakby autorka chciała odkupić winy za stworzenie tak negatywnie postrzeganej bohaterki i wywróciła ja o 180 stopni. Wiem, że chodziło też o pokazanie, jak można zmienić się pod wpływem ludzi i zdarzeń pojawiających się znienacka w naszym życiu, ale był to dla mnie lekki szok. Oczywiście pozytywny, zdążyłam się z księżniczką "zaprzyjaźnić".
"Korona" zaczyna się od odesłania sporej liczby kandydatów z Eliminacji co wprowadziło świeży podmuch i łatwiej było się w chłopcach połapać. Zostali tylko ci naprawdę warci uwagi, którzy coś do tego dzieła wnieśli. Dziwił mnie fakt, że gdy w podstawowej trylogii America i Maxon praktycznie cały czas się kłócili, a w czwartej części Eadlyn również nie był najspokojniejszą osobą, tu do kłótni między uczestnikami konkursu a córką króla nie dochodziło, przynajmniej do takich poważnych. Myślałam, że pod koniec coś zawrze między Kilem a główną bohaterką, a tu proszę- bezproblemowe rozwiązanie, wszyscy są szczęśliwi, każdego udaje się udobruchać, co do tej pory u Kierry Cass było raczej niespotykane. Miałam wrażenie, jakby tę ostatnią już część (przynajmniej takie mam informacje) chciała jak najmocniej "wygładzić", żeby nie pozostawić w czytelniku niesmaku. 
Autorka chciała wykonać kilka zwrotów akcji i niestety muszę przyznać, że nie do końca jej do wyszło... Sprawa z Lady Bries wydawała mi się totalnie wyrwana z kontekstu, niby się tego nie spodziewałam, a jednak sztuką jest zasiać w czytelniku ziarnko zastanowienia i w kulminacyjnym punkcie wyjaśnić taki motyw. Tutaj wyjaśnienie padło znienacka, totalnie na szybko i bez wcześniejszego jako takiego wprowadzenia.
Głośno śmiałam się przy wątku homoseksualnym, bo było to troszkę nieudolne, ale jednak na swój sposób urocze. I faktycznie, akurat tego się nie spodziewałam, ale domyślałam się różnych wersji. 
Jeżeli chodzi o Merida jako czarny charakter- dobry motyw, miał swój plan, ale oczywiście w tego typu bajkowych powieściach dobro zawsze wygrywa ze złem. 
Od początku podejrzewałam, kogo wybierze Eadlyn, ta część tylko mnie w tym utwierdziła, nawet próby zmącenia fabuły nie wpłynęły na moje zdanie. Chociaż przyznam, że końcówka wydawała mi się z lekka chaotyczna- władczyni kraju od tak w kilka minut zmienia zdanie co do jednej z najważniejszych decyzji w swoim życiu. No cóż, ważne, że będzie szczęśliwa, o to chodziło.
Napiszę coś, czego po "Następczyni" nawet nie pomyślałam- będę tęsknić za tą serią. Ma w sobie taki urok, pewną magię. Przeczytałabym "Koronę" jeszcze raz, bo mimo choroby wprawiła mnie w naprawdę świetny nastrój. Potrzebowałam mocnego, konkretnego happy endu.

Uf, już koniec. Rozpisałam się! Mam nadzieję, że dotarłeś do końca i zostawisz mi jakiś motywujący do pisania komentarz (uzasadniona krytyka też się liczy. Miłego dnia!

Cytat dnia: "Roses are red, violets are blue, book costs less than dinner for two."
Piosenka na dziś-> "God Rest Ye Merry Gentlemen" - Pentatonix

niedziela, 6 listopada 2016

"Biblioteka dusz"- Ransom Riggs

Cześć!
Na długim weekendzie udało mi się skończyć dwie książki i zacząć trzecią, więc blog powraca powoli do swojej pierwotnej formy, szykuje się więcej książkowych recenzji. Napisz mi w komentarzu, jakie wpisy najbardziej lubisz- a może masz jakieś konkretne życzenia co do recenzji? Może akurat będę mogła je spełnić:)
Dziś zapraszam na moją opinię o trzeciej części serii "Osobliwy dom pani Peregrine", o której ostatnio bywa głośno.

Tytuł oryginalny: "Library of souls"
Autor: Ransom Riggs
Liczba stron: 496
Wydawnictwo: Media Rodzina

Co mówi opis?
Przygoda, która rozpoczęła się w "Osobliwym domu pani Peregrine" i trwała w "Mieście cieni", ma wielki finał w Bibliotece dusz. Szesnastoletni Jacob odkrywa w sobie nową, potężną moc i wyrusza na ratunek osobliwym towarzyszom więzionym w pilnie strzeżonej twierdzy. W wyprawie towarzyszy mu Emma Bloom, dziewczyna, która włada ogniem, oraz Addison MacHenry, pies umiejący odnaleźć trop zaginionych dzieci. Bohaterowie wędrują ze współczesnego Londynu do labiryntu zaułków Diabelskiego Poletka, najbardziej parszywego zakamarka wiktoriańskiej Anglii. W tym miejscu raz na zawsze przesądzi się los osobliwych dzieci całego świata. Podobnie jak poprzednie dwie książki z serii, "Biblioteka dusz" łączy emocjonującą fantastykę z niepublikowanymi fotografiami sprzed wielu dziesiątków lat, tworząc zupełnie wyjątkową opowieść.

Co mówię ja?

Spałam już ponad 9 godzin po skończeniu "Biblioteki dusz", więc ochłonęłam i moja opinia będzie (chyba) obiektywna. 
Dla wielu czytelników seria o osobliwcach może wydawać się nudna, ponieważ posiada dosyć rozbudowane opisy, jednak nie są one tak męczące jak u nieco starszych autorów. Riggs nie rozwodzi się nad drzewami rosnącymi przy drodze, tylko nad konkretnym celem, prowadzi do niego drogą mniej oczywistą niż możemy przypuszczać.
Odkąd poznałam tę serię nie wierzyłam, że może skończyć się źle, ale pod koniec trzeciej części sytuacja była tak beznadziejna, że czarne myśli przemykały mi przez głowę. Nie sądziłam jednak, że autor byłby na tyle podły, by rozdzielić Jake'a i osobliwców. Zakończenie było tak idealne! Szczerze mówiąc zdziwiłam się, że jedna osobliwa dziewczynka naprawdę zginęła. No, przynajmniej nie pojawiła się już na koniec powieści. Czuję przez to jakąś pustkę, jakby to rzucało cień na słoneczne zakończenie. Jestem strasznie wymagająca i chciałabym, żeby losy każdej z postaci się wyjaśniły, np. głuchych bliźniaków czy Meliny, bo ich wątek był naprawdę ciekawy, a odegrali w tej części niewielką rolę. Wiem jednak, że taki niedosyt powinien we mnie pozostać- oznacza to, że trylogia była na tyle dobra, bym teraz przeznaczała czas na zastanawianie się, co było dalej.
Obawiałam się, że Riggs przesadzi z wyobraźnią (czy to w ogóle możliwe?) i każdy zacznie zdradzać każdego, co na początku faktycznie jest zaskoczeniem, ale później łatwo wywnioskować, kto ma jakie intencje. Faktycznie w pewnym momencie zaczęło się na to zapowiadać, włączyła mi się w głowie ostrzegawcza lampka, bo bardzo nie chciałam zawieść się na tej części, ale całe szczęście wszystko było idealnie wyważone, w odpowiednim momencie to co powinno wróciło do jako takiej normy. 
Jacob jest jednym z mniej denerwujących głównych bohaterów, naprawdę czuję, jakbym się z nim zaprzyjaźniła. Bardzo przyjemnie czyta się tę historię z jego punktu widzenia, bo gdyby na przykład opowiadała to Emma, niektóre wątki mogłyby być emocjonalnie przerysowane.
Nie będę pisać więcej, ponieważ za wszelką cenę chcę powstrzymać się od spojlerów- nie będę odbierać tym, którzy nie mieli tej powieści w swoich łapkach przyjemności czytania :) 

Życzę miłej niedzieli, przetrwajcie ten tydzień, kontaktujcie się ze mną, żebym wiedziała, że nie piszę sama do siebie.
Do napisania!

Piosenka na dziś-> "The Hobbit - Misty Mountains Orchestral Cover"
Cytat dnia: "Wolę jedno życie z tobą niż samotność przez wszystkie ery tego świata." -J.R.R Tolkien

sobota, 29 października 2016

"Prestiż"- recenzja filmu.

Cześć!
Uświadomiłam sobie, że w tym roku szkolnym wyjątkowo nie mam czasu na czytanie, a co się z tym wiąże, recenzji książkowych będzie duuużo mniej. Przepraszam, sama tego nie przewidziałam. Za to obiecuję, że nie zabraknie recenzji filmowych i innych wpisów. Nie zapomnę o Was, jeśli Wy nie zapomnicie o mnie.

Co mówi opis?
Thriller utkany z iluzji, intrygi i śmiertelnego niebezpieczeństwa. Opowieść o dwóch iluzjonistach między którymi rodzi się zażarta rywalizacja  przeradzająca się w wojnę na sztuczki i nieposkromione pragnienie odkrycia tajemnic zawodowych rywala. 

Co mówię ja?
Opisów krótki, ale co więcej można powiedzieć, nie zdradzając ważnych wątków tego filmu, do których trzeba dojść samemu? 
Oglądałam "Prestiż" dwa razy- największe wrażenie robi za pierwszym razem. Podobny do "Iluzji", chociaż jest w nim dużo mniej akcji, która trzyma w napięciu. Szczerze mówiąc za drugim razem przez pierwsze pół godziny się nudziłam, bo nie musiałam już układać sobie wszystkiego w głowie, starałam się skupiać na dialogach i wyłapywać niuanse, których wcześniej nie zauważyłam, a to jest w tego typu filmach bardzo ważne. 
Nie patrzyłam wcześniej na tę produkcje pod kątem gatunku science fiction, więc ciężko było mi ogarnąć niektóre wątki. Mówię głównie o tym z tajemniczą maszyną do wykonywania Znikającego Człowieka. Patrzyłam na to zbyt realnie, próbowałam tłumaczyć to sobie jakoś "życiowo", ale za drugim razem nie miała z tym problemu. Doszło do mnie, że jednak wszystko tu jest możliwe, że nie trzeba trzymać się praw fizyki, że można rozumować inaczej. 
Rozwiązanie wątku Bordena bardzo mnie zaskoczyło- to było niby jedno z bardziej przewidywalnych rozwiązań, ale właśnie dlatego nie brałam go pod uwagę. Sprytne zagranie ze strony scenarzystów. 
Uwielbiam filmy, podczas których ma się niezły mętlik w głowie i stopniowo wszystko zaczyna się wyjaśniać, ale najważniejsze aspekty są wytłumaczone pod koniec, w kulminacyjnym momencie. To niesamowite uczucie oczekiwania na rozwiązanie towarzyszy przede wszystkim filmom o iluzjonistach.
Zakończenie "Prestiżu" jak najbardziej robi wrażenie, to nie podlega dyskusji. Do tego jeszcze długo po zakończeniu seansu widz zastanawia się, "dlaczego...?". Na pewno nie jest to produkcja dla fanów romansów, którzy lubią mieć wszystko podane jak na tacy. Trzeba sporo główkować.
Jeżeli chodzi o obsadę, wystarczy spojrzeć i gołym okiem widać, na jak wysokim poziomie jest gra aktorska. Christian Bale i Hugh Jackman w głównych rolach, Scarlett Johanson jak asystentka iluzjonisty spisali się idealnie, ciężko znaleźć jakiekolwiek zastrzeżenia.
Jeśli jeszcze nie oglądałeś tego filmu, to koniecznie musisz to nadrobić. Jednak podczas oglądania radzę się skupić, żeby później nie mieć problemów z połapaniem się w fabule. 

To tyle na dziś, napisz mi w komentarzu co sądzisz o mojej recenzji lub o "Prestiżu". Pamiętaj, komentarze bardzo mnie motywują! 
Miłego długiego weekendu :)

Piosenka na dziś-> Side to Side - Ariana Grande ft. Nicki Minaj | Macy Kate Cover
Cytat dnia: ",,,pisnęliśmy i my zarazem zwycięsko jak i rozpaczliwie, za wszystko co straciliśmy i za wszystko, co mieliśmy zyskać." -"Osobliwy dom pani Peregrine"

piątek, 21 października 2016

"Osobliwy dom Pani Peregrine"- recenzja filmu.

Cześć!
Przyszedł czas na pierwszą recenzję po długiej przerwie. Co prawda nie książkowa, bo filmowa, ale myślę, że to nie problem. Będzie mi niezmiernie miło, jeżeli zostawisz pod tym wpisem komentarz. A teraz nie przydłużam, zapraszam!
Co mówi opis?
Wizjonerski reżyser Tim Burton, przedstawia ekranizację pierwszej z cyklu bestsellerowych powieści Ransoma Riggsa. 
Podążając za wskazówkami, które zostawił mu ukochany dziadek, Jake odkrywa, że istnieje niezwykły świat poza czasem i przestrzenią, a w nim niezwykłe miejsce, zwane „Osobliwym domem pani Peregrine”. Jake poznaje niesamowite moce mieszkańców domu i dowiaduje się, że mają oni potężnych wrogów. Wkrótce przekona się, że jeśli chce ocalić swych nowych przyjaciół, musi nauczyć się korzystać z ”osobliwości”, którą sam został.

Co mówię ja?
Tak, przeczytałam książkę przed obejrzeniem filmu. Nawet dwie części- aktualnie jestem w środku trzeciej, jej recenzja niewątpliwie tu zagości. I tak, byłam mocno zirytowana, gdy wychodziłam z sali kinowej. Przez ostatnie 5-7 minut seansu powtarzałam w kółko "co, co, co...". Nie mogłam się połapać. Najbardziej denerwował mnie fakt, że fabułę przekształcili w taki sposób, by móc zakończyć kręcenie na jednej części. To było po prostu za proste. Nie jestem w stanie opisać wydarzeń z książki nie pomijając po drodze ważnych wątków- film za to mogę powtórzyć od początku do końca. Typowy schemat- dobro, zło, szczęśliwe zakończenie.
Gdyby tak uznać, że książka nigdy nie powstała, jedyną irytującą rzeczą w tej produkcji byłby polski dubbing, który mogę śmiało uznać za bardzo słaby.
Było kilka faktycznie dobrych scen- m.in przebudzenie Victora. Eva Green jako pani Peregrine miała swój urok, chociaż wyobrażałam sobie tę postać zawsze jako poważną, pomarszczoną staruszkę. Jednak myślę, że aktorka jak najbardziej stanęła na wysokości zadania i olśniewała za równo urodą jak i charyzmą.
Potrzebowałam kilku minut, by załapać wszystkie zmiany w wieku, wyglądzie, imionach i osobliwościach postaci. Zastanawiam się, w czym tak bardzo przeszkadzałoby trzymanie się powieści w tych kwestiach, ale no nie będę wnikać. Najciężej było mi pogodzić się z tym, że Olive została przedstawiona jako nastolatka władająca ogniem. Totalne nieporozumienie.
Do kina dodatkowo ciągnął mnie fakt, iż jest to film w reżyserii Tima Burtona- i faktycznie, było to widać, ale momentami miałam wątpliwości. Podczas sceny walki z głucholcami (lub głuchopiorami, jak to zostało przetłumaczone) zasłaniałam oczy- oczywiście nie ze strachu, bardziej z zażenowania. Gonitwa po parku rozrywki, do tego ta nie pasująca do sytuacji muzyka. Mimo to byłam pod wrażeniem pomysłowości scenarzysty, jeżeli chodzi o scenę z dwoma Jake'ami, jeżeli mogę tak to ująć. Spodobało mi się to.
Muszę wspomnieć o wątku osobliwych bliźniaków, o których w książce nie było zbyt wiele powiedziane. Spodobało mi się to, że w filmie było ich więcej i poznaliśmy tajemnicę, a mianowicie dlaczego mają swoje białe kombinezony. Świetnie pomyślane.
Sama produkcja jest piękna złożona wizualnie, bardzo przyjemnie się ją oglądało. Do tego cudowna muzyka- początek mnie urzekł, to była jedna z najlepszych scen. Mówię o samiutkim początku, gdy po ekranie przewijały się zdjęcia osobliwych dzieci. Nie do końca podobały się urwane przejścia między scenami, czasem ciężko było się połapać, czy to kontynuacja, czy zmiana sytuacji.
Do tej pory jestem zachwycona scenerią samego sierocińca- budynek oddawał klimat zawarty w powieści. Do tego ogród z kolorami tak żywymi, że aż raziły w oczy. Nie przeszkadzało mi to.
Wypowiem się jeszcze krótko co do Asy jako Jacoba- pasował do niej niesamowicie. Za równo wyglądem, jak i ruchami i mimiką twarzy. Cieszę się, że to właśnie on otrzymał tę rolę.
Pochwalę się jeszcze. Byłam na tym filmie z przyjaciółką, która nie lubi czytać książek. Po wyjściu z sali kinowej uznała, że chce koniecznie przeczytać :"Osobliwy dom...", bo musi wiedzieć, jak to wyglądało pierwotnie. Nawróciłam jedną duszę♥

Dziękuję, że przeczytałeś tę recenzję. Zostaw pod wpisem komentarz, będzie mi niezmiernie miło:)
Miłego dnia!

Piosenka na dziś-> I See Fire - Ed Sheeran (Janet Devlin cover)
Cytat dnia: "Dear God, if I ever lose my hope please show me, that you're plans are better than my ideas."

sobota, 15 października 2016

Zacznijmy od nowa.

Cześć,
nie mam pojęcia, jakimi słowami witać się ponad półrocznej przerwie, nigdy wcześniej tego nie robiłam. Jeżeli akurat to czytasz, to oznacza, że musiałeś kliknąć w link. Może trafiłeś tu przypadkiem, ale jeżeli dotrwałeś aż do trzeciego zdania tego wpisu to oznacza, że jednak jesteś ciekawy tego, co chcę przekazać. W takim razie kończę zbędne przydłużanie.
Zacznijmy od początku.
Bardzo możliwe, że mnie znasz. Czytałeś moje recenzje przed przerwą, pewnie Ci się podobały, skoro wróciłeś. Jest mi z tego powodu niezmiernie miło, naprawdę. Jeżeli jednak nie kojarzysz mnie nawet w najmniejszym stopniu, postaram się streścić swoją skromną osobę w kilku zdaniach.
Nazywam się Julia, w internecie przedstawiam się jako Kuinawi. Moim życiem zawładnęła muzyka. Uczę się w gimnazjum muzycznym, śpiewam też w chórze opery. W przerwach między rutyną a niezwykłymi wydarzeniami czytam książki, kiedy mam więcej czasu kocham oglądać filmy. Interesuję się hollywoodzkim środowiskiem, uwielbiam czytać o Oscarach, kulisach powstawania produkcji, więc jeżeli natknąłeś się na coś ciekawego, proszę, podeślij mi to. W komentarzu, na maila, na facebooku. Posiadam większość istniejących mediów społecznościowych.
Jestem marzycielką, kocham uświadamiać ludzi, że cokolwiek by się nie działo, życie jest piękne. Zmieniłam nastawienie do życie o 180 stopni, pokochałam je. Zaczęłam świadomie odróżniać dobro od zła. Po prostu stałam się lepszym człowiekiem.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że powrót nie będzie łatwy- nie miałam wielu czytelników, większość wyświetleń to były przypadkowe wejścia, a jednak mam nadzieję, że uda mi się zdobyć zaufanie kilku osób i znów odnajdę sens pisania recenzji i własnych przemyśleń.
Nie obiecuję, że wpisy pojawiać się będą co tydzień- poprzednio mocno trzymałam się tej zasady i to był błąd, często pisałam o niczym, oby obiecany post się pojawił. Tym razem chcę tego uniknąć.
Jeżeli doczytałeś to do końca, myślę, że będziesz jedną z tych osób, które będą zaglądać tu częściej, może nawet regularnie, Będę zaszczycona. Witam Cię w moim świecie i życzę miłego dnia!

Julia.

środa, 29 czerwca 2016

Zawieszam bloga!

Cześć!
Ociągałam pisanie tego posta, nie chciałam, by się pojawiał, ale już nic mnie nie motywuje.
Pamiętam, jak w kwietniu już miałam zamieszczać taki sam wpis, ale pod recenzją jednej z książek zobaczyłam ponad 1000 wyświetleń. Dało mi to ogromnego kopa, nabrałam chęci do pisania. Teraz, gdy widzę pod recenzją 30 wyświetleń czuję, że moje starania idą na marne, bo pewnie 20 z tych 30 wejść to tylko takie "wejdę, zobaczę co to i wyjdę", bez czytania recenzji. 
To dobry czas, żeby zrobić sobie przerwę. Może wrócę, jeżeli znów będę miała wenę.
Jeżeli w ogóle to czytasz, życzę Ci cudownych wakacji przesiąkniętych słońcem i dobrą zabawą. Zajrzyj tu jeszcze kiedyś, może akurat natkniesz się na mój "wielki powrót". 


Do napisania!
Kuinawi

sobota, 25 czerwca 2016

"Pokój"- Emma Donoghue

Cześć!
Statystyki spadły mi drastycznie, ale nie dziwi mnie to- bardzo zaniedbałam bloga, ale to przez brak czasu. Tak, wiem, ciągle się tak tłumaczę, ale uwierzcie, sama myślałam, że ostatni tydzień nauki
będę miała wolny, a okazało się, że było zupełnie odwrotnie. Na szczęście już od poniedziałku oficjalnie rozpoczynają się wakacje i naprawdę postaram się trochę rozruszać stronę. Szczerze mówiąc boję się o recenzję, bo jestem w trakcie "Szklanego miecza" już od miesiąca i kończenie tego idzie mi naprawdę opornie. Napiszcie w komentarzu, czy Wam też tak wolno to szło. Nie chcę zostawić tej serii bez skończenia, ale z drugiej strony baaardzo się z nią męczę.
A teraz zapraszam do przeczytania recenzji przecudownej powieści "Pokój". Napracowałam się nad pisaniem tej opinii, więc będzie mi miło zobaczyć chociaż kilka komentarzu na jej temat.

Podstawowe informacje!
Oryginalny tytuł: "Room"
Autorka: Emma Donoghue
Liczba stron: 419
Wydawnictwo: Sonia Draga


Co mówi opis?
Porywająca historia o matce i synu oraz ich miłości pozwalającej przetrwać to, czego przetrwać niepodobna. To powieść przejmująca, chwytająca za serce, poruszająca najczulsze struny naszej wrażliwości.

Co mówię ja?


Po przeczytaniu tej książki jestem za razem zachwycona i zdruzgotana.
Opowiedziana historia pod żadnym względem nie jest prosta do zaakceptowania, do tego opowiedziana oczami małego chłopca, więc wiele sytuacji jest przedstawionych jakby okrężną drogą, bo wiadomo, że dziecko wszystko rozumie trochę inaczej. Do tego jeszcze TAKIE dziecko, które pierwsze 5 lat swojego życia spędziło w zamknięciu i gdy wychodzi na zewnątrz dosłownie nie potrafi żyć.
Z pewnością nie jest to powieść dla osób o słabych nerwach. Ja sama, chociaż doskonale wiedziałam, jak wszystko się potoczy, bo wcześniej obejrzałam film, strasznie się stresowałam. Bardzo ciężko jest pogodzić się z faktem, że wszystko oparte jest na sprawie Josepha Fritzla, która działa się naprawdę. W ogóle nie umiem sobie uświadomić, że po Ziemi chodzą tacy ludzie i oddychają dokładnie tym samym powietrzem co każdy przeciętny, niczym nie wyróżniający się człowiek.
Wielkie uznanie dla autorki za to, że podjęła się napisania książki o tak trudnym temacie. Dodatkowym utrudnieniem na pewno był język, jakim powieść została napisana- słowa poprzekręcane przez dziecięcą główkę dla dorosłej osoby są na pewno nie lada wyzwaniem.
Świetnie przedstawione sprzeczne emocje matki i syna. Kobieta zamknięta od 7 lat po wyjściu ze swojego dotychczasowego więzienia w końcu może wrócić do normalnego życia i początkowo jest tym zachwycona, co jest oczywiście uzasadnione oraz chłopiec, dla którego Pokój stał się domem, a opisane w historii "Nazewnątrz" mocno go przeraża. Przyzwyczaił się do pewnych norm i reguł, takich jak Niedzielna Rozpusta czy karmienie piersią, a gdy w otaczającym go świecie zaczyna tego brakować, nie potrafi się z tym pogodzić. Każda scena kłótni między matką a synem wywoływała we mnie bardzo burzliwe emocje, ale za razem dziwiłam się, ile cierpliwości ma w sobie ta kobieta, bo mimo tego co przeszła była w stanie trzeźwo wychowywać swoje dziecko i co najważniejsze- kochała je nad życie, chociaż było owocem traumy.
Plusem tego, że historia opowiedziana została oczami pięcioletniego Jacka jest to, że nadaje to tej książce pewnego uroku, niewinności i niekonwencjonalności. Minusem niestety jest to, że nie dowiadujemy się wielu ważnych rzeczy, np. nie poznajemy prawdziwego imienia Mamy oraz to, że wiele sytuacji i emocji widzimy jakby przez zamgloną szybę, bo wiadomo, że taki mały chłopiec odbiera każde zdarzenie inaczej.
Szkoda, że autorka nie rozwinęła trochę bardziej wątku z ojcem Mamy, chciałabym się dowiedzieć, jak potoczyły się jego relacje z córką.

No tak, rozpisałam się, jak zwykle przy książkach, które mnie wciągają! Tę polecam każdemu, wzruszająca, dająca mocno do myślenia, na pewno nie lekka lektura.

Zostaw po sobie komentarz, żebym wiedziała, że doczytał*ś do końca. Możesz np. napisać w nim, co u Ciebie. Po prostu daj jakiś znak życia.

Miłego tygodnia

Piosenka na dziś-> "Over the rainbow"- Peter Hollens cover
Cytat dnia: "Save the Earth, it's the only planet with chocolate."

czwartek, 26 maja 2016

"Wyklęta"- Joss Stirling


Witam!
 Wracam po długiej (jak na mnie) nieobecności i od razu się tłumaczę- jeszcze tydzień i skończą mi się wszystkie egzaminy (witamy w szkole muzycznej), więc będę miała w końcu czas na czytanie, a co za tym idzie na dodawanie recenzji. Teraz na długim weekendzie udało mi się przysiąść i napisać zaległe oceny książek, dlatego w najbliższym czasie kilka z nich pojawi się na blogu. 
A teraz zapraszam do przeczytania recenzji książki mojej ulubionej autorki!
Wiem, że recenzję ciężko się czyta przez kolory czcionki, ale mój blog wariuje i nie dam rady nic z tym zrobić. 
Podstawowe informacje!
Tytuł oryginalny: "Struck"
Autor: Joss Stirling
Wydawnictwo: Akapit Press
Liczba stron: 400 
 Co mówi opis?
Co mówię ja? 
To cudowne uczucie, móc znów wrócić do świata powieści ulubionej autorki. Co prawda historia jest zupełnie inna i nie dotyczy już braci Benedictów, ale styl pisania i tajemniczy klimat poprzedniej sagi pozostały.
Czytając "Wyklętą" strasznie się stresowałam kilkoma wydarzeniami, musiałam sobie powtarzać "spokojnie, to książka, nie moje życie". Ale dla pani Stirling charakterystyczne jest to, że nie wiadomo, co by się działo na końcu można spodziewać się romantycznego "happy endu". Ja osobiście to uwielbiam, przynajmniej nie mam po takiej powieści depresji, jak po co poniektórych historiach.
Kolejnym charakterystycznym elementem powieści Joss są obłędni bohaterowie płci męskiej. Kieran, tak samo jak Zed (najmłodszy z braci Benedictów), jest po prostu aniołem chodzącym po Ziemi. Raven ma ogromne szczęście, że się na niego natknęła. Poza tym tworzą razem przecudną parę, wręcz "książkową" ;) W ogóle wszystkie postacie są wykreowane niezwykle ciekawie, zaczynając od Kierana i Joe'go, przez panią dyrektor szkoły, aż po dziadka głównej bohaterki. O każdym dowiadujemy się tylko tyle, ile powinniśmy wiedzieć, nie za dużo, nie za mało.
Przyznaję się bez bicia, że sam początek historii mnie nie zachęcał- bałam się, że będzie to kolejna książka o ofierze losu, która boi się wychylić nosa zza drzwi swojego pokoju, ale zostałam mile zaskoczona- Raven okazała się by silną, młodą kobietą, która mimo przeciwności losu nie poddawała się. Co oczywiście nie zmienia faktu, że gdyby nie Kieran, na pewno byłoby jej dużo trudniej.
Sama fabuła powieści jest przegenialna i niepowtarzalna. Myślę, że w żadnej innej książce nie znajdziemy takie samego motywu. Żałuję, że historie pani Stirling są mniej znane niż te, w których w kółko powtarza się ten sam motyw- podział społeczeństwa, dziewczyna ratująca świat i trójkąt miłosny. Gwarantuję, że czytając "Wyklętą" nie będziesz się nudzić, bo po prostu się nie da przewidzieć, co będzie dalej. Świetnie przemyślany wątek szkoły kryminalnej, coś nowego, taki powiew świeżości między półkami, bardzo niestandardowy. Było dużo zagadek, ale za razem nie męczących, autorka powoli naprowadzała czytelnika na odpowiedni tok myślenia, ale nie narzucała się, dawała pole do popisu. Powieść bezdyskusyjnie pobudza nasze szare komórki.
I jeszcze informacja dla osób, które są zainteresowane kontynuacją sagi o braciach Benedictach- pisałam ostatnio z Joss Stirling, zapewniła mnie, że z informacji które ma wynika, że kolejne części tłumaczone są na polski! Polecam książkę "Wyklęta" każdemu, kto ma dosyć depresyjnych zakończeń i chce zaobserwować kwitnącą miłość między bohaterami. Przyjemna, szybko się ją czyta, po prostu idealna powieść ♥ 
To by było tyle na dziś, obiecuję, że jak tylko zdam wszystkie egzaminy posty będę dodawać częściej, ale tylko pod warunkiem, że każdy z Was będzie mnie do tego motywować, np. komentarzami.
Miłego tygodnia, cześć!
Piosenka na dziś-> CINDERELLA vs BELLE: Princess Rap Battle (Sarah Michelle Gellar & Whitney Avalon) 
Cytat dnia: "While you're so adored, where's your Academy Award?"  

piątek, 6 maja 2016

"Odrodzona" i "Wieczna"- C.C Hunter

Cześć!

Tydzień temu obchodziłam Wielkanoc, dlatego nie wstawiłam postu, ale dziś chcę to wynagrodzić podwójną recenzją! 
Przeczytałam na razie dwie książki z serii "Wodospady cienia po zmroku". Tak dobrze wrócić do ulubionych postaci ♥ 
Zapraszam do przeczytania mojej opinii na temat "Odrodzonej" i "Wiecznej"!

Co mówi opis?
"Odrodzona"
Niestety nadal mam problem ze wstawianiem skopiowanego tekstu, więc kliknij tu, by przeczytać opis.
"Wieczna"
Kliknij tu po opis!
Co mówię ja? 
"Odrodzona"
Na początku bardzo ciężko było mi się znowu wdrożyć w ten specyficzny klimat obecny przy czytaniu "Wodospadów cienia". Musiałam przestawić sobie kilka trybików w głowie i zapamiętać, że teraz wszystko pokazane jest z perspektywy Delli, nie Kylie. Po kilka rozdziałach przyzwyczaiłam się i nie miałam z tym żadnych problemów.
Nowej głównej bohaterki często nie rozumiem, nie zgadzam się z jej wyborami, więc wolałam jednak, gdy historia opowiadania była z perspektywy Kylie. Ale z drugiej strony to miła odmiana- poznajemy inne podejście do sprawy istot nadnaturalnych. Della z biegiem czasu staje się inna, nie jest tak trudno dostępna i łatwiej jest się z nią dogadać. Chociaż znając jej problemy doskonale rozumiałam, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej.
Pojawiło się kilka szybkich akcji, typowych dla C.C Hunter, takich jak np. poród Holiday. Wszystko działo się w takim przewrotnym tempie, że nie nadążałam z przetwarzaniem informacji. To nie do końca mi się w tej powieści podoba, ale to tylko mały minusik na tle wielkich plusów.
Ciągle myliłam Chase'a z Chanem, dopiero pod koniec bez trudu rozróżniłam, o którego wampira chodzi. Bardzo się cieszę, że sporą rolę w "Wodospadach cienia po zmroku" odbywają stare postacie, które już doskonale znam, takie jak Burnett, Kylie czy Miranda. Zżyłam się z nimi i naprawdę miło jest znów o nich czytać.
Cudownie przedstawiona przyjaźń trzech dziewczyn, aż się robi ciepło na sercu gdy się czyta, jak bardzo są sobie oddane.
Co do trójkąta miłosnego, który niewątpliwie tu także się wkrada- w tej serii nie jest już tak zgrabnie wpleciony jak w poprzedniej, momentami nawet mi przeszkadzał. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach autorka nie przesadzi z obrotem akcji w tej kwestii.
"Wieczna"
Dosyć długo czytałam tę część, ale i tak wydawało mi się, jakby to była dosłownie sekunda. Autorka jak w każdej swojej książce budowała napięcie bardzo powoli, by nagle rozwiązać wszystko w jednym akapicie. To naprawdę ciekawe i nieczęsto spotykane zjawisko wśród historii fantasy. Jest to swego rodzaju terapia szokowa, ale ja już się do niej całkowicie przyzwyczaiłam.
Nie mogłabym nie odnieść się do trójkąta miłosnego- jestem totalnie Chase&Della shipper, Steve baaardzo mnie irytuje, tak samo jak Derek w pierwszej serii. Właśnie dlatego gdy czytałam kilka ostatnich stron tak bardzo bolało mnie serduszko- pani Hunter zbudowała pozorny spokój, już mi się wydawało, że w tej części problemy się skończyły, ale było to tylko chwilowe. Czekam z niecierpliwością na 12 maja, by dowiedzieć się, jak bohaterowie wybrnął z tej sytuacji.
Szczerze mówiąc nie do końca rozumiem Dellę, która bardzo różni się od Kylie. Ale to dobrze, uznałabym, że coś jest nie tak, gdybym zgadzała się z każdym wyborem głównej bohaterki. Mam nadzieję, że w sprawach sercowych w trzeciej części nie zrobi nic za bardzo głupiego i nie będę musiała płakać do kartek.
Świetnie wplecione śledztwo, zagmatwane, ale nie za bardzo, czytelnik sam po dłuższym zastanowieniu dochodzi do rozwiązania, które nie jest tak banalne, jak może się wydawać.
Tę część czytało mi się bez wątpienia łatwiej pod względem głównej bohaterki, bo Della niewątpliwie baaardzo się zmieniła. Mam nadzieję, że to nie zepsuje się w "Niewypowiedzianej", na której premierę czekam z niecierpliwością ♥

I to by było na tyle. Mam nadzieję, że doczytał*ś do końca, mimo długości tych dwóch recenzji. Zostaw pod wpisem komentarz, to mnie zawsze bardzo motywuje! 
Do napisania! 

Piosenka na dziś->  "Misty Mountains" -Peter Hollens, ft. Tim Foust
Cytat dnia: "Soon I'll be sixty years old and I'll think the world is cols or I'll have a lot of children who can warm me."

sobota, 9 kwietnia 2016

"Złodziejka książek"- Marcus Zusak

Cześć!
Jak pewnie zauważył*ś, tydzień temu post się nie pojawił- będzie się to zdarzało coraz częściej, bo mam bardzo mało czasu na pisanie. Prawdopodobnie będę na razie dodawać posty co dwa tygodnie.
Ale żeby wynagrodzić brak wpisu w tamtym tygodniu, dziś wrzucam dłuuugą recenzję najcudowniejszej powieści, jaką dane mi było przeczytać- "Złodziejki książek".
Zapraszam! 
Podstawowe informacje!
Tytuł oryginalny: "The book thief" 
Liczba stron: 496
Autor: Marcus Zusak
Wydawnictwo:  Nasza Księgarnia
Co mówi opis?
Liesel Meminger swoją pierwszą książkę kradnie podczas pogrzebu młodszego brata. To dzięki „Podręcznikowi grabarza” uczy się czytać i odkrywa moc słów. Później przyjdzie czas na kolejne książki: płonące na stosach nazistów, ukryte w biblioteczce żony burmistrza i wreszcie te własnoręcznie napisane… Ale Liesel żyje w niebezpiecznych czasach. Kiedy jej przybrana rodzina udziela schronienia Żydowi, świat dziewczynki zmienia się na zawsze…

Markus Zusak urodził się w 1975 roku. Dorastał w Sydney, gdzie wciąż mieszka z żoną i dwójką dzieci. Jest autorem pięciu powieści, w tym „Posłańca” oraz „Złodziejki książek” – międzynarodowego bestsellera, przetłumaczonego na ponad czterdzieści języków.

Jego pierwsze trzy powieści („Moje tak zwane życie”, „Walczący Ruben Wolfe” i nietłumaczona na język polski „When Dogs Cry”, wydana też jako „Getting the Girl”), ukazały się w latach 1999–2001, zdobywając nagrody w Australii i USA.

„Posłaniec” (2002, polskie wydanie 2009) w 2003 roku otrzymał dwa wyróżnienia w Australii: Australian Children’s Book Council Book of the Year Award (Older Readers) i NSW Premier's Literary Award (Ethel Turner Prize) oraz Printz Honour w Ameryce i nagrodę Deutscher Jugendliteratur w Niemczech. 

Jednak największy sukces odniosła „Złodziejka książek”. Od pierwszego wydania w 2005 roku powieść przez 375 tygodni znajdowała się na liście bestsellerów „New York Timesa”. Do dziś zajmuje pierwsze miejsca na listach bestsellerów Amazon.com, Amazon.co.uk, „New York Timesa” oraz podobnych listach w wielu krajach Ameryki Południowej, Europy i Azji. Zdobyła liczne nagrody i wyróżnienia oraz została sfilmowana.

Adaptację filmową „Złodziejki książek” wyprodukowała wytwórnia Twentieth Century Fox. W filmie wyreżyserowanym przez zdobywcę nagrody Emmy, Briana Percivala („Downton Abbey”), zagrali m.in.: Geoffrey Rush („Blask”, „Jak zostać królem”), Emily Watson („Przełamując fale”, „Anna Karenina”) oraz Sophie Nelisse („Pan Lazhar”) jako Liesel Meminger, tytułowa złodziejka książek.
Co mówię ja? 
Mogłabym rozpocząć i jednocześnie zakończyć tę recenzję "Złodziejki książek" jednym słowem- boska. Myślę, że to określenie w pewien sposób porządkuje wszystkie myśli, które kotłują mi się aktualnie w głowie. Nie wiem, czy jestem w stanie słowami wyrazić to, jak bardzo kocham powieść autorstwa Marcusa Zusaka.
Sukces po części polegał na tym, że czytałam same pochlebne recenzje na temat tej powieści, więc miałam start z mocnej pozycji. Podchodziłam do tego pozytywnie nastawiona. Zachwyca mnie sama okładka, co prawda posiadam wersję filmową, ale ta oryginalna jest po prostu... czarująca. Wstęp może człowieka trochę zwieść, bo gdy dowiadujemy się, że narratorem jest sama Śmierć (w tym przypadku raczej 'sam Śmierć) zaczynamy się trochę niepokoić. Osobiście była zachwycona przedstawieniem tej mrocznej postaci. Urzekł mnie sam sposób, w jaki narrator się wypowiadał. Delikatny, sytuacje przedstawiane oczami dziecka, ale językiem dojrzałej osoby. Książka ta aż rozepchana jest przecudownymi cytatami, zapisałam ich sobie kilkadziesiąt, bo są po prostu niespotykane, trafnie sformułowane. Idealne.
Cała historia jest straszliwie poruszająca. Nie jest to żadne sci-fi, co jeszcze bardziej mnie dobija. Takie sytuacje w tamtych czasach przeżywali ludzie. Prawdziwi. Musieli borykać się z ogromnymi problemami, z którymi ludzie 21. wieku zwyczajnie nie dali by sobie rady. Na samym początku byłam przerażona chociażby tym, jak Rosa zwracała się do Liesel, czy do męża- później się do tego przyzwyczaiłam, nie przeszkadzało mi to w najmniejszym stopniu.
Kiedy ktoś pyta mnie "O czym to jest?", nie umiem mu odpowiedzieć. A kiedy już staram sie cokolwiek wydukać, plączę się w "zeznaniach", bo mówię o jednym wątku, który wynika z innego, a tamten inny jeszcze z innego i po prostu nie da się opisać tej historii zwykłymi słowami, nie zdradzając zbyt wiele. Nie można także uznać, że to opowieść po prostu o "Złodziejce książek". to fakt, wokół tego rozgrywa się cała historia, ale te dwa słowa nie wyrażają nawet w najmniejszym stopniu tego, co zawarte jest na tych 480 stronach.
Chciałabym znaleźć jakiś minus, naprawdę. Cokolwiek, najmniejszy niuans, ale po prostu nie umiem. Zakochałam się w tej książce po uszy. Przeczytałam ją w dwa dni, skończyłam w nocy, poryczałam się jak dziecko. Nigdy jeszcze nie popłakałam się takimi prawdziwymi łzami nad powieścią. Ale ostatni rozdział, gdy wszystko się wali jest tak dobijający, że myślałam o tym przez całą noc. Ta historia chodzi za mną, mogę nawet uznać, że mnie prześladuje. Najbardziej chwytające za serce są takie aspekty jak np. akordeon, czytanie w schronie, czy chociażby Rudy. Osoby, które przeczytały tę opowieść wiedzą, o co chodzi i myślę, że się ze mną zgadzają.
Bardzo mi się spodobało to, że narrator\autor nie chciał nas trzymać w napięciu. To i tak byłoby bez sensu. Była wojna. Wiadomo, że prędzej czy później wszyscy zginął. Dlatego dobrze, że powplatał momenty śmierci w środek książki, przynajmniej na sam koniec szok był mniejszy.
Przywiązałam się do wszystkich postaci. Uwielbiam Hansa, Maxa, Rudy'ego, żonę Burmistrza... Po prostu wszystkich. Nie do końca utożsamiam się z Liesel, ale nie dziwi mnie to- żyję w zupełnie innych czasach, niż te opisane w książce, więc również zachowuję się inaczej niż jej bohaterowie.
Nie mogę także pominąć pochwały oprawy graficznej książki- te wytłuszczone wtrącenia, udekorowane małymi symbolami, wyglądają bardzo wdzięcznie i dodają kartkom z literami uroku.
Nie wiem, jak Marcus Zusak to zrobił. Obecnie ma 41 lat, "Złodziejkę..." wydano w 2005, czyli miał wtedy 30 lat, a gdy ją pisał, musiał być gdzie po 20. Jak tak młody człowiek, mógł napisać tak wzruszającą, prawdziwą i za razem magiczną opowieść? Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem, wielki ukłon w jego stronę. Chciałabym mieć taki talent. 

Uh, długaśna wyszła ta recenzja, mam nadzieję, że dotrwał*ś do końca i nie zanudził*ś się na śmierć ;) 
Do napisania za tydzień lub dwa, papa!

Piosenka na dziś-> "Seven years"- Lukas Graham

niedziela, 27 marca 2016

"Rozkaz zagłady"- James Dashner

Cześć!
Wpis wrzucam dopiero dziś, ponieważ wczoraj cały dzień nie miałam internetu. Mam nadzieję, że święta mijają Ci spokojnie, skąpane w cudnym słońcu, które ostatnio postanowiło łaskawie pokazać się na parę dni.
Wczoraj skończyłam czytać "Rozkaz zagłady". Co tu mówić, długo się z tą powieścią męczyłam, ale jakoś udało mi się dobrnąć do końca. Zapraszam do przeczytania recenzji!

Podstawowe informacje!
Tytuł oryginalny: "The Kill Order" 
Autor: James Dashner 
Liczba stron: 420 
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc

Co mówi opis? 
Po opis kliknij tu!
Co mówię ja?
Podczas czytania tej książki czułam się jak zawiedzione, małe dziecko, które podczas podróży pyta rodziców "Daleko jeszcze?", a oni zdenerwowani odpowiadają "Tak".
"Rozkaz zagłady" miał rozjaśnić czytelnikowi chociaż kilka ważnych aspektów poruszonych w trylogii. Tym czasem miałam wrażenie, że autor sam plątał się w pisaniu. Jakby chciał wyjaśnić zbyt wiele za jednym razem, ale zamiast tego dołożył jeszcze więcej pytań, dorzucił kilka wątków do całej tej "zupy" zawiłości i niechlujnie wymieszał. Po skończeniu powieści czułam się tak, jakbym wróciła do punktu wyjścia, bo szczerze mówiąc nie interesowało mnie, jak wyglądały rozbłyski słoneczne, bo to chyba jeden z najmniej ważnych momentów w całej historii. Oczywiście wiele znaczy dla fabuły, ale nie odczuwałam potrzeby przeczytania dokładnego opisu, który tak naprawdę nie zbyt wiele mówił, bo opowiedziany był z perspektywy ludzi, którzy w trakcie całej katastrofy przebywali pod Ziemią. Wiem, że to co piszę nie ma do końca sensu, ponieważ prawie wszyscy ludzie, którzy znajdowali się na powierzchni zginęli, ale myślę, że rozumiesz, o co mi chodzi. 
Męczyłam się z tą książką, naprawdę. Dreszcze przeszły mnie tylko raz i to w ostatnim rozdziale, gdy naprawdę coś zaczęło się dziać. Początek także nie był zły, dowiadujemy się, jakim cudem Pożoga rozprzestrzeniła się na Ziemi i do czego miała początkowo służyć. Ale później bohaterowie prowadzili walkę z wiatrakami. Tyle zachodu po to, żeby przeprowadzić odporną dziewczynkę przez Płaski Przenos. Zastanawiam się, co by było, gdyby jej nie znaleźli- podróżowaliby zupełnie bez sensu. Ale co z tego, skoro i tak wszyscy by zginęli. Nigdy nie zrozumiem Dashnera- mamy zupełnie inny tok myślenia.
Jeżeli chodzi o porównanie obu głównych bohaterów, Marka i Thomasa, zdecydowanie wole tego drugiego. Mark mnie nudził, tak samo Alec czy Trina- nic specjalnego w nich nie było.
Cały zamysł "Rozkazu zagłady" jest naprawdę fajny, ale według mnie wykonany słabo, bez pomyślunku, trochę na odwal. Za dużo nowych zagadek. Chciałam wyjaśnienia historii Thomasa i Teresy (tak wiem, że jedna z bohaterek prequelu to ona), procesu tworzenia labirytnu, a dostałam w większości to, czego sama zdążyłam się domyślić. 
Jeżeli przeczytał*ś trylogię "Więzień labiryntu", sięgnij po "Rozkaz zagłady", głównie z ciekawości, może wyrobisz sobie inną opinię niż ja. Moja ocena to niestety takie słabe 4\10.

Przepraszam, że ta recenzja nie do końca trzyma się całości, ale jestem w trakcie "Złodziejki książek" i jestem w wielkim szoku, więc ciężko mi jest wypowiadać się na temat jakiejś innej powieści. 
Życzę słonecznego tygodnia! ♥

Piosenka na dziś-> "NO"- Meghan Trainor 
Cytat dnia: "Co może być gorsze od chłopaka, który cię nienawidzi? Zakochany chłopak."
-"Złodziejka książek", Markus Zusak 

sobota, 19 marca 2016

"Lek na śmierć"- James Dashner

Cześć!
Aż ciężko mi uwierzyć, że to już środek marca, a co za tym idzie, jest coraz mniej czasu do egzaminów z przedmiotów muzycznych, więc nie obiecuję, że posty będą pojawiać się regularnie.
Dziś zapraszam do przeczytania recenzji trzeciej części "Więźnia labiryntu"!
Miłej lektury :)

Podstawowe informacje!
Autor: James Dashner
Wydawnictwo: Papierowych księżyc
Liczba stron: 440
Tytuł oryginalny: "The Death Curse"
Co mówi opis?
Co mówię ja? 
Słyszałam o zakończeniu trylogii "Więzień labiryntu" wiele złych opinii. Nie zgadzam się z nimi, ani trochę. Gdyby nie szkoła, siedziałabym całą noc, żeby zobaczyć jak się skończy.
Już od samego początku akcja się rozkręcała. Słabo pamiętałam, co się działo na końcu "Prób ognia", ale to mi nie przeszkadzało, byłam zbyt zajęta przeżywaniem sytuacji w tej części. Jak to u Dashnera, nie było żadnych zastojów, nawet opisy nie były nudne. To niesamowite, bo aktualnie jestem w trakcie "Rozkazu zagłady" i początek wydaje się trochę nużący, ale brnę dalej, żeby poznać tajemnice świata zgładzonego przez Rozbłyski Słoneczne.
Gdy jeden z głównych i najbardziej lubiany przez czytelników bohater (płci męskiej) ginął, nawet się nie wzruszyłam. Może nie byłam do niego wystarczająco przywiązana, nie wiem. Czasami zgony w tej trylogii wydawały mi się takie szybkie i często bezsensowne, ale tak to w życiu jest- można wygrać walkę z Buldożercami, przetrwać w labiryncie, a później zginąć przygnieciony ( w tym wypadku przygnieciona) przez odłamek walącego się budynku. Przecież nie wszystko w powieściach musi być spektakularne, uwieńczone ogromnymi efektami pirotechnicznymi, czy walkami między bohaterami.
W pewnych momentach czułam się aż zrozpaczona rozwojem akcji, chciałam krzyczeć do bohaterów, którzy często podejmowali (według mnie) niewłaściwe decyzje. Ta książka niewątpliwie mnie wciągnęła, grała na moich emocjach do samego końca.
Co do zakończenia... było takie zbyt szczęśliwe. To fakt, zginęło tyle osób. I zawiodło mnie to, że było tyle zachodu, tyle tych Prób, żeby wszystko poszło na marne. Poczułam się może nawet trochę oszukana, ale myślę, że o to właśnie chodziło- tak samo czuli się bohaterowie. Tyle trudu, śmierci i starań na nic. Może "na nic" to złe określenie, bo jednak coś z tego wyszło, ale plany totalnie się pokrzyżowały. Dashner jest mistrzem w męczeniu czytelników, w tej kwestii przebił nawet Suzanne Collins.
Czuję ogromny niedosyt, chcę wiedzieć, co stało się dalej. Cały czas mam nadzieję, że autor jednak postanowi napisać jakąś chociaż króciutką kontynuacje, ale coraz bardziej w to wątpię, bo skoro powstał "Rozkaz zagłady", to pisarz nie będzie chciał zdradzić nam więcej szczegółów. Możemy się tylko domyślać, jak potoczyły się dalsze losy postaci.
Ta recenzja może wydawać się nieskładna, wybacz- ten tydzień był dla mnie ciężki, nie mogłam się skupić na pisaniu.
Mimo to mam nadzieję, że wpadniesz tu jeszcze, a teraz zostawisz po sobie komentarz.

Miłego tygodnia, do napisania!

Piosenka na dziś-> "Uptown Funk" - Mark Ronson ft. Bruno Mars (Against The Current Cover feat Set It Off)
Cytat dnia: "W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca."- Paulo Coehlo

sobota, 12 marca 2016

"Fangirl"- Rainbow Rowell

Cześć!
Tydzień temu już zapowiadałam, że pojawi się recenzja powieści związanej z poprzednim tagiem i oto jest- moja ocena "Fangirl"! 
Sądzę, że nie ma co przydłużać, zapraszam do czytania i komentowania!
 
Podstawowe informacje!
Tytuł oryginalny: "Fangirl"
Autor: Rainbow Rowell 
Liczba stron: 380
Wydawnictwo: Otwarte (Moondrive) 
Co mówi opis?
Teraz muszę niestety wstawiać Wam link do opisu, bo nie mogę nic tu skopiować, ale mam nadzieję, że niedługo się z tym uporam. 
Co mówię ja? 
Czytałam bardzo wiele niepochlebnych recenzji na temat tej książki, wokół której przez prawie miesiąc krążył świat książkoholików- w zapowiedziach zapewniano, że to powieść o nas. O osobach, których książki wciągają tak bardzo, że czasem zapominają o rzeczywistości, które zakochują się w przystojnych bohaterach marząc o przeniesieniu ich do naszego świata. Tym czasem dostałam w ręce powieść o delikatnie mówiąc niemiłej, aspołecznej dziewczynie zamkniętej w swojej głowie. Trochę mnie to zdenerwowało, ponieważ pokazano nas jako zołzy 24 na dobę czytające, zamknięte na świat, bez przyjaciół. Przez opinie krążące w internecie zaczęłam zapoznawać się z "Fangirl" z początkowo negatywnym nastawieniem. Każde nawet dobre zdanie bardzo mnie nużyło. Postanowiłam, że więcej nie przeczytam recenzji przed przeczytaniem książki.
Postać Cath przeszła ogromną przemianę, można powiedzieć, że nawet ewoluowała od początku historii, aż do końca. I pomyśleć, że to dzięki Leviemu, chłopakowi, który na początku wydaje się postacią wręcz absurdalną i jakby wciśniętą do fabuły na siłę. Pod koniec jednak przekonałam się, że był on najlepszym bohaterem. Bije od niego tak pozytywna energia, że na sam widok jego imienia w tekście uśmiecham się. Jest on wielkim plusem całej powieści.
Pojawia się kilku bohaterów, którzy tylko epizodycznie lub na krótszą chwilę przewijają się przez rozdziały, by później zgrabnie zniknąć z nich na dobre, jak np. Abel czy Nick. Szczerze mówiąc myślałam, że autorka trochę bardziej rozwinie wątek znajomości Cath i chłopaka z biblioteki.
Bardzo ciekawie przedstawione są relacje bliźniaczek, które z każdą stroną zmieniały się coraz bardziej- na lepsze i czasem na gorsze. Ogólnie ciekawie zbudowany wątek rodziny, zagubionego we własnej głowie ojca, matki, która nie jest matką i ich córek, które mają na początku tak naprawdę tylko siebie.
Książka wydaje mi się nie dokończona- ale nie w taki pozytywny sposób, tylko po prostu... Brakowało mi czegoś. Czuję aż za duży niedosyt, a to dosyć spory minus.
Trochę niezgrabnie wprowadzony wątek fanfiku głównej bohaterki, sama jego treść mi się nie podobała, ale to kwestia gustu.
Fajnie przedstawiona przyjaźń współlokatorek- nieszablonowa, nawet nie wiem, czy można to ostatecznie nazwać "przyjaźnią", ale myślę, że nie znajdę na to lepszego określenia. To na pewno bardzo specyficzne relacje.
Czy utożsamiam się z Cath? Z tą z początku "Fangirl" na pewno nie. Jestem książkoholiczką, ale otwartą na świat. Z tą z końca może już bardziej, chociaż też nie zupełnie, mamy totalnie odmiennie charaktery.

I to by było na tyle, jeżeli chodzi o moje zdanie na temat "Fangirl". Napisz w komentarzu, co sądzisz o samej książce oraz o mojej recenzji :)
Do napisania! ♥

Piosenka na dziś: "Bad Day"- Daniel Powter
Cytat dnia: "Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość."- "Piraci z Karaibów: Klątwa Czarne Perły"

sobota, 20 lutego 2016

"Wybrana o zmroku"

Cześć!
Nie wiem co się dzieje- nie mogę dodać recenzji "Insygniów Śmierci", ponieważ biały tekst wyświetla się na białym tle i nic nie widać.  Piotrek nad tym pracuje, ale nie wiem, czy coś da się zrobić. 
Chciałam zawiesić bloga na czas nieokreślony, brakowało mi motywacji, nie mam czasu na czytanie, a co za tym idzie również na pisanie recenzji. Ale przed chwilą weszłam na bloggera, i zobaczyłam tę cudowną liczbę 1001 wyświetleń pod ostatnią opinią na temat książki "Szepty o wschodzie księżyca". Ucieszyłam się ogromnie, dostałam wielkiego kopa i będę pisać dalej. W najbliższej przyszłości spodziewajcie się raczej tagów, askowych pytań i ulubieńców, recenzji będzie zdecydowanie mniej, ale na tyle dużo, żeby zachować charakter bloga. 
A teraz zapraszam do przeczytania ostatniej części "Wodospadów cienia". 
Miłej lektury!
Podstawowe informacje! 
Tytuł oryginalny: "Chosen at Nightfall"
Autor: C.C Hunter
Wydawnictwo: Feeria Young
Liczba stron: 400  

Co mówi opis?  
(opis tu)- wstawiam link, bo gdy kopiuję tekst i wklejam w poście pojawia się on na białym tle i nic nie widać.
Co mówię ja?
Nie. To nie może być koniec. Musi być kolejna część, przecież nie dowiedziałam się tylu ważnych rzeczy...
Lepszego zakończenia chyba nie mogłam sobie wymarzyć. C.C Hunter doskonale wie i od pierwszej części wiedziała, czego potrzebuję. Mam wrażenie, że gdybym to ja miała być autorką "Wodospadów cienia" napisałabym je tak samo. No, może prawie, kilka rzeczy bym pozmieniała, ale to naprawdę drobiazgi.
"Wybraną o zmroku" przeczytałam w dwa dni. Mogłam skończyć ją w jedną noc, ale rodzice uznali, że za późno chodzę spać, co było okropne, bo musiałam przerywać czytanie w najlepszych momentach, a później pół nocy męczyć się z pytaniem "I co będzie dalej?". Kilka razy nawet "w biegu" przeglądałam następną stronę, żeby się czegoś dowiedzieć. Żadna powieśc jeszcze tak na mnie nie działała, nawet "Harry Potter", ale to dlatego, że w serii autorstwa J.K Rowling nic mnie nie mogło zaskoczyć, bo spojlerowcy mnie nie oszczędzili. "Wodospady cienia" nie są tak popularne (a szkoda) i ciężko jest natknąć się na spojler na przypadkowej stronie na facebooku.
Mam zastrzeżenia co do finałowego starcia Kylie z Mariem. Miałam wrażenie, że autorka jak najszybciej chciała opisać ślub Burnetta i Holiday, bo scena, która miała rozwiązać wszystko, nad którą główna bohaterka głowiła się przez połowę serii była bardzo krótka i raczej mało spektakularna. Wszystko działo się zbyt szybko, w pewnym momencie przestałam nadążać. W takich chwilach powinno się budować napięcie, a tu tego wzrastania zabrakło, było od razu wielkie BUM! i rozwiązanie sytuacji. Ale to tylko kropelka w ocenie, jestem w stanie wybaczyć pani Hunter to niedopatrzenie.
W końcu odnalazłam swój OTP. I nie, nie jest to Kylie&Lucas, chociaż ich też kocham ponad wszystko i kibicowałam tej parze od początku. Jestem wręcz zauroczona połączeniem Burnetta&Holiday. Chyba nie mogli się dobrać lepiej. Momentami nie mogłam się powstrzymać od pomyślenia "Ooo, to takie słodkie". Do tego ta wesoła wiadomość.. Bardzo dobrze rozegrany wątek, powoli wprowadzający czytelnika w samo sedno.
Autorka ma skłonność do wprowadzania nowych postaci mącących w fabule, często pojawiających się na chwilę, choć niektórzy zostają na dłużej. Mówię tu np. o Clarze, siostrze Lucasa, Jenny, Haydenie, czy Johnie, który okazał się prawie kluczową postacią. To bardzo fajny pomysł- jest kilka postaci, takich jak Holiday, Kylie, Derek czy Della, które są jakby bazą, centralną planetą układu, na około której krążą inne ciała niebieskie. W ten sposób do powieści wkrada się trochę tajemnicy.
Nie wierzę, że to koniec. Musi być kolejna część. Chcę się dowiedzieć, jakim Burnett jest ojcem, czy Jenny i Derek się pobrali, co się stało z Kylie i Lycasem. Muszę się dowiedzieć, bo inaczej nie będę w stanie spokojnie żyć.
Bardzo przywiązałam się do postaci. Mam wrażenie, że są ze mną nie tylko ukryte na stronach książki, ale i w prawdziwym życiu. Chciałabym, żeby tak było. Jak dobrze byłoby mieć przy sobie taką Holiday, która jest jak starsza siostra, kochającego Lucasa czy takie przyjaciółki jak Della i Miranda. No, poprawka, takich przyjaciół mam, co nie zmienia faktu, że chętnie wyciągnęłabym z powieści kilka postaci i umieściła je w naszym wymiarze.
Podsumowując- polecam serię "Wodospady cienia" każdemu, kto jeszcze nie miał przyjemności się z nią zapoznać. 

To tyle na dziś- mam nadzieję, że uda mi się dodać w końcu recenzję "Insygniów Śmierci", bo napracowałam się nad nią. 
Miłego tygodnia, do napisania za tydzień! 

Piosenka na dziś-> "Dancing queen"- Abba
Cytat dnia: "Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości."- "Alchemik"

sobota, 13 lutego 2016

"Szepty o wschodzie księżyca"- C.C Hunter

Cześć!
Chciałam dziś dodać recenzję "Insygniów Śmierci", ale mam problemy techniczne. Jeżeli ktoś zna się na blogach to prosiłabym o kontakt. 
Dlatego przygotowałam recenzję czwartej części jednej z moich ulubionych serii, "Wodospadów cienia", zatytułowanej "Szepty o wschodzie księżyca".
Zapraszam!
Podstawowe informacje!
Tytuł oryginalny:"Whispers at moonrise"
Autor: C.C Hunter 
Liczba stron: 400
Wydawnictwo: Feeria 
Co mówi opis?
Kylie różni się od swoich rówieśników nawet na obozie dla nadnaturalnych istot. Widzi duchy i nie należy do żadnego gatunku – za to ma cechy ich wszystkich. Teraz pochłania ją odkrywanie sekretów nowej tożsamości, martwi się jednak, że Lucas i jego stado nigdy nie zaakceptują tego, iż Kylie nie jest wilkołakiem… A to sprawia, że dziewczyna znów zwraca się coraz bardziej w stronę Dereka, który jako jedyny jest stanie przyjąć ją taką, jaką jest.

Jakby tego było mało, Kylie nawiedza duch Holiday, komendantki obozu i najbliższej jej osoby. Jest tylko jeden mały szkopuł… Holiday żyje. Jeszcze. Kylie musi ocalić ją przed niewidocznym zagrożeniem, zanim będzie za późno. W świecie ciągłych wątpliwości i zamieszania tylko jedno wydaje się pewne: nie da się uniknąć zmian i wszystko kiedyś się kończy, nawet pobyt Kylie w Wodospadach cienia.

Co mówię ja?
Pamiętasz jak mówiłam, że seria "Wodospady cienia" jest lekka i raczej nie stresująca? Zapomnij. Odwołuję to.
Ta część wstrząsnęła mną tak mocno, ze sama byłam zdziwiona. Dopiero tu zauważyłam, jak bardzo zżyłam się z bohaterami, nie ważne, czy ich lubię czy nie. Tak strasznie chciałabym, żeby to było prawdziwe, taki cudowny obóz, gdzie byłyby takie genialne osoby jak Holiday czy Burnett. Tego nie lubię w książkach, uświadamiają mi, jakie życie jest słabe.
Gdy (staram się nie spojlerować) pewna osoba (niby) umarła myślałam, że dostanę zawału, naprawdę. Poczułam się jakby ktoś przywalił mi pięścią w brzuch. Wtedy zrozumiałam, jak bardzo kocham tych bohaterów. Chcę jak najszybciej dostać w swoje lepkie, ksiązkoholikowe łapki ostatnią część, ale boję się, że jak już skończę ją czytać to pogrążę się w głębokiej, po-zakończeniowo-seriowej rozpaczy.
Przeczytałam "Szepty..." szybko, w trzy dni, a mimo to miałam wrażenie, że wszystko to działo się na przeciągu kilku miesięcy. Pojawiło się tyle niespodziewanych zdarzeń, wszystko zaczęło się wyjaśniać, a mimo to też gmatwać. Miałam wrażenie, że powieść dzieliła się na pewnie okresy, że nie było takiego ciągu, ale nie przeszkadzało to w czytaniu.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się stresowałam wydarzeniami w powieści. Nie mam żadnych spojlerów dotyczących zakończenia (i oby tak zostało), a to się nie często zdarza, bo np. czytając "Harry'ego Pottera" miałam świadomość wszystkiego co się zdarzy. A tutaj jest zupełnie odwrotnie. Choć mówię sobie, że doczytam tylko do końca rozdziału, zerkam na kolejną stronę, wyczytuję coś zaskakującego i po prostu muszę zobaczyć, co się dzieje dalej. Lepiej nie zaczynaj tej książki wieczorem, bo skończysz nad ranem.
Jak wspominałam we wcześniejszych recenzjach jestem za związkiem Lucasa i Kylie, nie przepadam za Derekiem, więc w tej kwestii moje serce złamało się w czwartej części na kilka kawałków, ale to dobrze, bo nie jest nudno. Chociaż gdzieś tam w głębi duszy niepokoję się o zakończenie...
Co do ekranizacji- nie chciałabym, żeby powstała. Fakt, jestem ciekawa, jak by to rozegrali, ale nie chcę psuć swojego wyobrażenia postaci. Poprzypisywałam odpowiednim bohaterom wygląd osób, które znam (chociażby z widzenia). Czasem mijam taką osobę na szkolnym korytarzu i od razu kojarzy mi się ona z Wodospadami Cienia. To bardzo fajne uczucie, takie budowanie swojego, odrębnego świata.

Piosenka na dziś->  Disney Love Medley (feat. Kirstin Maldonado & Jeremy Michael Lewis)
Cytat dnia:  "Całe życie drzwi przed nosem zamyka mi los, a tu zjawia się taki ktoś jak ty..." -"Miłość stanęła w drzwiach"

sobota, 30 stycznia 2016

"Zabrana o zmierchu"- C.C Hunter



Cześć! 
Dziś według zapowiedzi powinni pojawić się na blogu ulubieńcy stycznia, ale mam kilka recenzji w zanadrzu, więc zmieniłam trochę kolejność. Ta poniżej jest trochę "przeterminowana", bo już skończyłam cała serię "Wodospady cienia", ale postanowiłam zostawić ja w takim stanie, w jakim była od razu po przeczytaniu "Zabranej o zmierzchu".
Zapraszam! 


Podstawowe informacje! 
Autor: C.C Hunter
Tytuł oryginalny: "Taken at Dusk"
Liczba stron: 400
Wydawnictwo: Feeria


Co mówi opis? 
Kyle Galen pragnie prawdy aż do bólu. Prawdy o tym, kim naprawdę jest jej rodzina, prawdy o chłopaku, z którym powinna być – i prawdy o znaczeniu jej ogromnych mocy. Ale jest tylko o krok od odkrycia, że pewne sekrety mogą zmienić jej życie na zawsze… i to niekoniecznie na lepsze.
W końcu, gdy ona i Lucas się zbliżają, Kylie odkrywa, że jego paczka zabroniła im być razem. Popełniła błąd wybierając jego zamiast Dereka? A nie tylko ten romans ją niepokoi. Nawiedza ją dotknięty amnezją duch, przynosząc ze sobą przerażające ostrzeżenie: ktoś żyje i ktoś umiera. Kylie rozpoczyna wyścig, aby odkryć tajemnicę i chronić tych, których kocha i w końcu odkrywa prawdę o swoim nadnaturalnym pochodzeniu, które jest zupełnie inne – i bardziej zadziwiające – niż mogłaby sobie kiedykolwiek wyobrazić.




Co mówię ja?  
Jeżeli czytał*ś  moje pozostałe recenzje książek z tej serii to doskonale wiesz, że ją uwielbiam. Nie jest może jakaś wybitna, ale bardzo przyjemnie się ją czyta, wszystko jest idealnie wymierzone. Niczego nie jest za dużo, ale też niczego nie brakuje.
Kylie jest jedną z moich ulubionych głównych bohaterek, podoba mi się jej charakter, podejście do życia. Nie denerwuje mnie, co jest rzadko spotykane, bo najczęściej takie postacie jak Katniss czy Tris wkurzają mnie niemiłosiernie, a tu proszę. 
C.C Hunter wychodzi po za schematy. Nie ma dziewczyny, która prowadzi rewolucje w państwie. Ona walczy sama ze sobą, próbuje się odnaleźć. Co ciekawe, w powieści jest standardowy motyw trójkąta miłosnego, ale jest on tak umiejętnie skonstruowany, że mi nie przeszkadza. Nie przepadam za takimi oklepanymi aspektami, ale w sadze o Wodospadach Cienia nie odczuwam takiego "zmęczenia materiału".  
Tę część zaczęłam niedługo po poprzedniej. Przeczytałam dwa rozdziały i ją odłożyłam. Nie dlatego, że początek był nudny. Po prostu wydawał mi się inny niż wszystkie i czułam, że muszę trochę odczekać zanim zacznę czytać dalej i to był dobry wybór. Gdy wróciłam do zapoznawania się z historią Kylie nie mogłam się od niej oderwać. Ujawniało się uzależnienie książkoholika- "jeszcze jeden, dwa rozdziały, ewentualnie siedem". Musiałam na siłę zamykać książkę, żeby oderwać się od czytania.
Autorka nie boi się poruszania delikatnych tematów i to jest świetne. Człowiek jest tam przedstawiony jako istota żywa, która ma uczucia, wady i zalety. Może źle to sformułowałam, bo to nie ludzie, a istoty nadnaturalne, ale wiesz, o co mi chodzi. 
Shippuję zdecydowanie Kylie i Lucasa, Derek tylko się tam miesza. Zaczęłam czytać "Szepty o wschodzie księżyca" od razu po skończeniu "Zabranej o zmroku". Boję się tej części, tym bardziej po tym, co przeczytałam w opisie. Mam nadzieję, że pani Hunter nie złamie mi serca, ale z pisarzami nigdy nie wiadomo. 

To tyle na dziś- krótko, ale już niedługo wynagrodzę to długaśną recenzją "Wybranej o zmroku". 
Miłego tygodnia, pa! ♥


Piosenka na dziś-> "Story of my life"- Home free cover  
Cytat dnia: "Tylko ty mym pieśniom dałaś moc- to koniec, niechaj noc utraci głos."- "Upiór w operze"