środa, 11 czerwca 2014

Rozdział 2 :)


 

Oto drugi rozdział mojej "książki". Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Rozdział 2

-Madeleine!

Krzyk Olivii, mojej starszej, przyrodniej siostry jest tak ogłuszający, że muszę posiedzieć jeszcze chwilkę, zanim zerwę się z łóżka.

-Co ty tu jeszcze robisz kobieto?! Za dziesięć minut panna Cammond podaje śniadanie. A wtedy to matka przyjdzie wygonić cię z łóżka. -Kończy i z trzaskiem zamyka drzwi. Fakt, wolę się ubrać, zanim mama tu przyjdzie. Ona da mi wykład, że tak nie zachowuje się młoda dama. Że młoda dama nie odmawia posłuszeństwa. Że młoda dama powinna mieć szacunek do starej matki. Tak. Młoda dama powinna wiele, tylko, że dla mnie do młodej damy w mniemaniu matki jeszcze daleko.

Zrywam się z pościeli. Czuję zimny powiew na gołym brzuchu, w końcu spałam tylko w topie i szortach. Matka by mnie za to zganiła, bo dobrze wychowana kobieta nie pokazuje gołej skóry tam, gdzie to nie jest niezbędne. Ale ona nawet nie przychodzi życzyć mi miłych snów, bo młoda dama nie potrzebuje czułości. Matka zostawia mnie wieczorem samą, żebym myślała nad swoim zachowaniem, nad swoimi smutkami i słabościami. Dla mnie to chorze, przecież normalne matki rozmawiają ze swoimi dziećmi na każdy temat. My ograniczamy się do „dzień dobry” oraz „jak ci minął dzień, Madeleine?”. Ale nie powinnam jej krytykować. Okazała mi litość, gdy nikt mnie nie chciał. Otwieram zabytkową szafę, którą pamiętam od zawsze. Chowałam się w niej, gdy była burza. Śpiewałam sobie wtedy piosenkę, której nauczyła mnie moja babcia, czyli mama mojej przyszywanej matki. Ona traktowała mnie jak dziecko, nie jak kobietę. Piosenka szła mniej więcej tak.

O Boże, który gromy z nieba wyrzucasz,

Przyjmij mnie do siebie, gdy zasnę w tę noc.

Ty, o Panie, uchylisz me powieki,

Gdy ciemność opęta świat.

Było jeszcze kilka zwrotek, ale z wiekiem czasu zniknęły, jak babunia. No, ale nie będę się teraz rozczulać. Chwytam białe jak ściana, cienkie rajstopy i wciągam je na nogi, zastanawiając się przy tym, co mnie dziś spotka. Ta premiera nie może się normalnie „udać”, gdy ja gram główną tancerkę. Tak zwane body są obcisłe jak własna skóra. Ale o to chodzi. Żeby było widać, to, co ma być widać. Tak mówi pani Women. Nie wiem, czy chodzi jej o efekty naszej pracy, czyli brzuchy płaskie jak deski, czy może o coś innego. Różowa spódnica sterczy na wszystkie strony, odsłaniając moje dosyć długie nogi. Akurat to mojej mamie nie przeszkadza. Zakładam puenty i tanecznym krokiem zbiegam na dół. Dosłownie tanecznym, mam taki krok od czasu, gdy zaczęłam chodzić na zajęcia z baletu. Czyli praktycznie od zawsze.

-No jest moja zgrabna szesnastolatka! –od progu kuchni woła panna Cammond.

No tak.. Dziś moje urodziny. Sama zapomniałam. U nas nie obchodzi się urodzin, ale nasza służąca nie jest stąd. Ona mieszkała za granicami Nowego Jorku. Mówiła mi, że przeprowadziła się tu, bo tam życie nie jest tak piękne. A tutaj jest? To mniej ważne. Dziś jest ten dzień, w którym w naszym kraju staję się pełnoletnia. Będę mogła sama decydować o moim dalszym losie. Ale chyba nie mam większego wyboru, muszę zostać tancerką, żeby nie zawieść matki. Uśmiecham się serdecznie do Ellie. Tak nazywa się pani Cammond. Tylko ja i mój starszy brat, David, tak się do niej zwracamy.

-Och, droga Ellie! Pamiętałaś! –Siadam przy stole, na krześle z pięknymi ornamentami.

-Jak mogłabym zapomnieć? –Służąca podchodzi do mnie z naleśnikiem polanym złocistym miodem. –To najprawdopodobniej najważniejszy dzień w twoim życiu. –Puszcza do mnie oczko, a ja wbijam widelec w naleśnika.

-Ej, nie znęcaj się tak nad nim! –David z uśmiechem wpada do kuchni. Czochra moje włosy i mruga do Ellie. Gdyby matka to zobaczyła, kazałaby mu przestać interesować się służącą. Nie dziwię się mu. Jest piękna. Ma długie, kasztanowe włosy, które związuje w kitkę. Figurę też ma niczego sobie, a mój brat ma dziewiętnaście lat, i nie ma dziewczyny. Ellie byłaby dla niego dobra. Ma tyle lat co on, są tego samego wzrostu. Ale ona jest służącą, a matka nie wybaczyłaby sobie, gdyby dowiedziała się, że jej dziecko chodzi tak niskiej klasy osobą

-Co? –Wypalam, bo naprawdę nie wiem, o co mu chodzi.

-Ten naleśnik niczym nie zawinił, a ty się nad nim znęcasz. Nie pomyślałaś, że to go boli? –Śmieję się razem z nim, gdy po chwili do kuchni wchodzi matka. David prostuje się i odsuwa od panny Cammond. Ja stawiam wcześniej skrzyżowane nogi równo na podłodze i kroję naleśnika widelcem. Mój brat sięga po talerz w najwyższej półce, ale ten wyślizguje mu się z dłoni i z trzaskiem rozbija się na podłodze. To tak mąci chwilową ciszę, że podskakuję na krześle.

-A niech cię! –David schyla się, że pozbierać odłamki, gdy mam uderza swoją ozdobną laską o ziemię. Nosi ją tylko na specjalne okazje, bo podpora nie jest jej potrzebna, ale z nią wygląda dostojniej, jak hrabina.

-Przestań. –Matka ze stoickim spokojem odpowiada i rzuca wyzywające spojrzenie dla Ellie.

-Cammond, posprzątaj to. –Ellie wzdryga się lekko na dźwięk swojego nazwiska. Wiem, że go nie lubi, ale matka zawsze tak się do niej zwraca.

-Teraz. –Uderza laską o podłogę i Ellie budzi się z otępienia. Bierze szczotkę i zamiata odłamki. Wtedy Olivia wpada do kuchni.

-Co się dzieje? Usłyszałam trzask i przybiegłam. To tylko talerz? –Odpowiada, nie czekając na odpowiedź. –To dobrze, bałam się, że coś złego się stało. A ty David, uważaj, bo przestanę się przyznawać, że jesteś moim bliźniakiem. –David uśmiecha się nieznacznie, a Olivia cmoka matkę w policzek. Ta uśmiech się skromnie i wskazuję dłonią na krzesło naprzeciwko mnie. Siostra siada, a David wyjmuje już ostrożniej dwa talerze z szafki. Nakłada naleśniki i siada przy stole, gdy wraca Ellie. Poszła wyrzucić odłamki talerza, ale wróciła z pięknym kwiatkiem w dłoni.

-Pomyślałam, że wplotę to Madeleine do warkocza. Chyba nie ma pani nic przeciwko? –Uśmiecha się do mnie promiennie, lecz po chwili odwraca się do mojej matki. Ta patrzy się na nią z takim gniewem, że ja na miejscu służącej przepraszałabym, że żyje. Ale po chwili wzrok matki łagodnieje.

-Ale tylko na czas próby. Na premierę uczeszą ją odpowiednie stylistki. –Elli posyła matce wdzięczny uśmiech, a ja zrywam się zapominając o talerzu. Ale po chwili słysząc stukot laski matki wracam i wstawiam naczynie do zmywarki. Mama kiwa głową i na palcach, (bo tak się przyzwyczaiłam) wybiegam z pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz